29 września 2017

Przeprowadzka z bonusem





Noworoczne postanowienie z zeszłego roku udało się zrealizować po pewnym retuszu dopiero w tym roku. Niemniej udało się: przeprowadziliśmy się! I tak jesteśmy teraz dumnymi brunszwiczanami. No dobrze, czy tak dumnymi, to czas dopiero pokaże. Niemniej jak każda przeprowadzka do innego miasta jest to swoistego rodzaju nowy start: nowi ludzie, nowe otoczenie i wiąże się z nadzieją, że człowiek nie tylko się jakoś tam zadomowi, ale polubi miejsce swojego życia.
Poza uciążliwym pakowaniem i rozpakowaniem swojego dobytku przeprowadzki w Niemczech są dość miłe. Zwłaszcza te do innej miejscowości. 



W Polsce to żadna radocha. Zmiana zamieszkania wiąże się z wymianą całej garści dokumentów: dowodu, prawa jazdy. Trzeba odstać swoje w kolejkach składając wniosek o wydanie nowych, potem czeka się z miesiąc czasu na papiery, po które trzeba ponownie udać się do urzędu i aby wejść w ich posiadanie znowu pobawić się w kolejkowe czasy socjalizmu. W ogóle, gdy sobie pomyślę, ile spraw muszę podczas każdego swojego pobytu w Polsce ogarnąć i ile na to schodzi mi czasu, to mam wrażenie, że w naszym kraju obowiązują procedury rodem z epoki króla Ćwieczka. W Niemczech o wiele wymysłów, jakie serwują mi polskie urzędy nie muszę się w ogóle troszczyć, a jeśli już, to obowiązują procedury przyjazne dla obywatela. Kilka spraw urzędowych załatwiłam telefonicznie względnie emailowo. Nic dziwnego, że my Polacy jesteśmy narodem  męczenników. Wiecznie mamy coś do załatwienia, wiecznie trzeba gdzieś iść i wręcz nieustannie gonią nas jakieś sprawy. Słuchając ludzi w środkach komunikacji miejskiej mam wrażenie, że jesteśmy chronicznie zmęczeni i niewyrobieni. Nic dziwnego, skoro z masy prostych spraw robi się u nas wielkie mecyje. Mam już swoje osobiste podejrzenie, że u nas wymyśla się specjalnie czasochłonne procedury, co by za nudno nam nie było.  
W Niemczech państwo pozwala nabrać swoim obywatelom większego oddechu. Dotyczy to także formalności związanymi ze zmianą miejsca zamieszkania. Tamtejsze dowody osobiste są tak opracowane, że urzędnicy mogą bez problemu odkleić stary adres i nakleić nowy, przez nich wydrukowany i podstemplowany. Zniesiono także obowiązek przerejestrowywania samochodu, co oznacza, że numery rejestracyjne aut w Niemczech niekoniecznie są wyznacznikiem faktycznego zamieszkania ich właścicieli. Niemniej same wspomniane udogodnienia byłyby niewystarczające, by nazwać przeprowadzki miłymi. Rzecz tyczy się powitania nowego mieszkańca w swoich granicach administracyjnych.
W każdym mieście, w którym do tej pory przyszło mi żyć otrzymywałam "pakiet powitalny". Raz bogatszy, innym razem skromniejszy, ale zawsze był to miły upominek, który miał mi pomóc poznać "mój nowy dom".  Podobnie było i tym razem. Urzędniczka po zakończeniu wszelkich czynności związanych z przemeldowaniem wręczyła nam powitalną teczkę, a w niej list burmistrza miasta oraz przeróżne kupony na brunszwickie atrakcje:
1. bon na zwiedzanie miasta z przewodnikiem
2. bilet do teatru
3. wejściówkę do muzeum 
4. bilet na całodniowe darmowe przejazdy komunikacją miejską (aby zapoznać się z miastem)
5. kupon na wejście na basen
6. bon do Biblioteki Miejskiej



Przyznajcie sami - czyż to nie miłe? Miasto od samego początku stara się, żebyśmy się w nim możliwie szybko zadomowili. Zamiast ciągać nas w nieskończoność po odstraszających instytucjach, zadbano, abyśmy miło spędzili wolny czas w naszym nowym miejscu zamieszkania jednocześnie je lepiej poznając. Pomysł, który polskim urzędom z całego serca  proponuję skopiować. W końcu przy przeprowadzkach także obowiązuje zasada: "dobre wrażenie robi się tylko raz". Brunszwik zrobił na nas fantastyczne wrażenie:)


6 września 2017

Ach co to był za bal!

Ostatnio doszłam do wniosku, że z Najcudowniejszym Pod Słońcem Mężem żyjemy niezgorzej jak prominenci, o których poczynaniach z lubością donoszą różne czasopisma. Ledwo przyjechałam do Polski, a w kiosku, do którego udałam się po dzienną dawkę wiadomości przywitały mnie okładki różnych czasopism nęcące potencjalnych kupujących obietnicą dostarczenia im informacji o tym, jak różne pary ze światka gwiazd  świętowały swoje rocznice ślubu. Choć zazwyczaj plotkarskie artykuły w ogóle mnie nie interesują, tym razem, wbrew mojej zwyczajowej obojętności, sięgnęłam po jedną z gazet i z lekką ciekawością zaczęłam ją wertować. A wszystko dlatego, że dopiero co my sami byliśmy po kolejnej nieprzeciętnej rocznicy ślubu.



Dla mnie i dla Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża ślub był wielkim świętem i to nie tylko w sferze życia osobistego. Jeśli czytaliście o nas serię artykułów w „Przyjaciółce”, to wiecie, że pobraliśmy się w 70 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. To mój wybranek zaproponował tą datę. Miał to być nasz hołd dla ofiar reżimu nazistowskiego i znak, że tam gdzie kiedyś panowała nienawiść może zapanować miłość. Takie nasze „Pamiętamy i niesiemy kaganek tej wiedzy dalej”.

Jako licencjonowana przewodniczka po Warszawie już przed laty zadbałam, by Andi poznał dobrze historię naszej stolicy. Płakał. Okazuje się bowiem, że to co dla nas jest oczywiste, nie jest takie dla wielu Niemców.  To smutne, ale wielu z nich nie wie, jaką gehennę podczas wojny przeszli także i Polacy. W niemieckiej przestrzeni publicznej mówi się głównie i prawie wyłącznie o tragedii żydowskiej. Co robiono z Polakami, Rosjanani, Białorusinami itd. ulega zapomnieniu tudzież wręcz w niektórych kręgach nigdy nie zostało wypowiedziane na głos.  Lukę tę nadrabiają jeszcze publikacje naukowe, ale jak to jest z takimi książkami – po nie sięgają nieliczni. Dlatego też Niemcy często nie są świadomi, jak wyglądało życie w okupowanej Europie Wschodniej poza murami getta. Skoncentrowanie się na holokauście spowodowało usunięcie innych ofiar reżimu nazistowskiego niejako w cień. Zdaję sobie sprawę, że w obecnej sytuacji politycznej niebezpieczne jest pisanie tych słów. Jedni klasną w dłonie, że obecny rząd ma rację ruszając temat reparacji, inni mi zarzucą niezdrowe podgrzewanie już i tak nabrzmiałej atmosfery. Ja zaś czuję się tylko odpowiedzialna wobec przeszłych pokoleń, by ich historia nie uległa zapomnieniu. Przerażają mnie obserwacje zebrane na przestrzeni 13 lat życia zawodowego, niezależnie od poszczególnie panujących rządów. Toteż w mojej pracy na rzecz lepszego zrozumienia między Polską, a Niemcami dbałam zawsze o to, aby nadrobić braki w wiedzy historycznej Niemców. Bez licytacji cierpień, bez wytykania palcami. Po prostu staram się po części zapomnianym ofiarom oddać zasłużoną pamięć. 
Andi wiedział, jak ważnym dziełem życia jest dla mnie ta praca. Nie raz był świadkiem, jak podczas oprowadzań, czy też projektów historycznych pokazywałam jego rodakom zdjęcia zniszczonej Warszawy i jak tamci zamierali. Nie byli w stanie znaleźć słów. „To nam się zdawało, że Berlin był koszmarnie zniszczony.” - nie raz słyszałam. Po kilku tego typu sytuacjach Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż doszedł do wniosku,że gehenna krajów wschodnioeuropejskich w czasie drugiej wojny światowej została w Niemczech potraktowana po macoszemu i postanowił mi pomóc, by nie uległa całkowitemu zapomnieniu. I to on zaproponował datę ślubu. Od tej pory 01.08 nie jest dla mnie tylko dniem pamięci o naszej wielkiej narodowej tragedii, ale też dniem nadzieji, że miłość może znaleźć swoje miejsce nawet tam, gdzie kiedyś stały barykady.

Powązki. Nasza pierwsza rocznica ślubu. Zdjęcie: Kosma. Publikacja za zgodą redakcji czasopisma "Przyjaciółka"


Dlatego też każda rocznica ślubu jest dla nas czymś więcej niż tylko pamiątką dnia, w którym powiedzieliśmy sobie „tak”. Jest dla nas wielkim świętem i obchodząc ten dzień próbujemy podzielić sprawiedliwie czas na uczczenie ofiar wojny, oraz świętowanie naszego prywatnego szczęścia. Naszą pierwszą rocznicę udokumentowali dziennikarze „Przyjaciółki”. Spędziliśmy ją w Warszawie i rozpoczęliśmy od złożenia kwiatów na grobach powstańców. A potem pozwoliliśmy sobie na odrobinę przyjemności dla nas. W tym roku nie mogliśmy być 01.08 w Polsce, ale z oddali symbolicznie zapaliliśmy świeczkę ku pamięci poległych i zamordowanych, zaś nam zafundowaliśmy sobie niejako „inną wersję naszego ślubu”. Ta jednak nie mogła się odbyć dokładnie w dzień naszej rocznicy, a dopiero prawie trzy tygodnie później.

Pod koniec sierpnia w Berlinie odbył się 22-gi Bal Sukien Ślubnych. Ideą organizatorów było zorganizowanie uroczystości, która pozwoli małżokom poczuć się jeszcze raz jak nowożeńcy. 



To zwłaszcza oko puszczone do pań, które zyskują tym samym możliwość ponownego założenia sukni kupionej „na jeden dzień”. My wprawdzie przez nas bardzo nietypowy ślub mieliśmy okazję wystąpić już cztery razy w naszych ślubnych kreacjach, ale co tam! Raz się żyje, a pięć to taka ładna cyfra😊 Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż rzucił kiedyś, że „właściwie, jak będziemy mieli kiedyś ochotę, to możemy przywdziać nasze ślubne stroje, zafundować sobie przejażdżkę dorożką oraz inne atrakcje i udawać, że to znowu nasz dzień ślubu”. Dlatego też, kiedy pewnego dnia jesienią 2016 trafiłam przypadkowo na jakiś program o dziewczynach, które wybierają dla siebie suknie ślubne, zastrzygłam uszami w chwili, gdy usłyszałam, że jedna z klientek salonu szuka sukni nie na swój ślub, tylko właśnie na taki bal. Wywiedziałam się wszystkiego i w tym roku w ramach prezentu na rocznicę naszego ślubu zaprosiłam moją drugą połówkę do Berlina – miasta, w którym się pobraliśmy - na Bal Sukien Ślubnych. Biorąc pod uwagę fakt, że w przeszłości na nasz wielki dzień zamiast wesela w tradycyjnym tego słowa znaczeniu zaplanowaliśmy zupełnie inne, niestandardowe atrakcje, teraz wreszcie po trzech latach od naszego ślubu wytańczyłam się w mojej sukni ślubnej. Bal otworzony został pokazem tańca, po którym tancerze zaprosili nas wszystkich do walca. 




Na parkiecie wirowały tylko „młode pary”. To właśnie fakt, że wszystkie panie miały tego dnia na sobie suknie ślubne tworzył niesamowitą oprawę i atmosferę całej uroczystości. 





 Był przepyszny bufet, dobre wino i wspaniały tort o 23:00. Królami balu było małżeństwo z 28-o letnim stażem. To oni mieli zaszczyt go pokroić.
Natomiast wszyscy z ogromną przjemnością patrzyliśmy, jak w tańcach szalała inna para. On w kilcie, ona w sukni dla nas już niemalże z innej epoki, bo z lat 90-tych. Przybyli, by uczcić 26 lat wspólnego życia. Dwie pary miały dokładnie w dniu balu swoje rocznice, znalazły się jeszcze dwie solenizantki, więc okazji do wznoszenia toastów była co niemiara, a mimo tego wszyscy goście byli tak samo ważni. Każda para była traktowana, jak ta jedyna, najważniejsza. To była niezapomniana noc i cudowna rocznica. Jeśli po tym artykule stwierdziliście, że też mielibyście ochotę na takie przeżycie, to Bal Sukien Ślubnych jest organizowany co roku w Berlinie, Dreźnie, Frankfurcie i Wiedniu.  Polecam z całego serca!