26 kwietnia 2018

(Nie)pracowitość Niemców

Mieszkając w Polsce nie raz w słyszałam dyskusje w mediach o rzekomym lenistwie Polaków. Przeróżni eksperci twierdzili, że wprawdzie są w Europie kraje z niższą liczbą godzin czasu pracy  niż w Polsce, ale w ostatecznym rozrachunku, to właśnie my mieliśmy wypadać na bardzo nieefektywnych pracowników. Bądźmy szczerzy. Każdy normalnie myślący i funkcjonujący człowiek wie, że nie da się przez 8 godzin pracować non stop na najwyższych obrotach. Niemniej kiedy porównam sobie, jak mi idzie załatwianie różnych spraw w Polsce, a jak w Niemczech, to poza nielicznymi przypadkami, jak np. kupno samochodu u sąsiadów za Odrą (opisane tutaj: Najcudowniejszy prezent), odnoszę wrażenie, że po dostosowaniu słynnej zasady Pareta Joseph Jurana do rzeczywistości niemieckiej wyglądałaby ona następująco: 10/5 (5% wkładu pracy by uzyskać 10% efektów). 


Naprawdę nie rozumiem na jakiej podstawie wspomniani na początku posta "eksperci" wydawali w wysłuchanych przeze mnie dysputach tak niepochlebne zdanie o (nie)pracowitości Polaków. Już w czasie moich studiów w Niemczech doszłam do wniosku, że załatwianie spraw urzędowych w Niemczech jest frustrujące, bo zazwyczaj wręcz niemożliwe. Godziny pracy wielu urzędów są absurdalne. I  tak od kilku miesięcy wisi mi nad głową jedna sprawa, ponieważ do urzędu można pójść tylko w określone trzy dni w tygodniu w godzinach od 9:00-11:00. Przeżyłam też na własnej skórze sytuację, że przyjście o 10:50 również jest bezcelowe, ponieważ urzędnicy są zdania, że przez ostatnie 10 minut ich pracy i tak się niczego nie załatwi. Stąd zamykają biuro nieraz już co najmniej 15 minut wcześniej. Byłby ten urząd chociaż do 13:00 otwarty, to bym już dawno temat zamknęła, a tak bujam się z nim. Sprawa nie jest na szczęście strasznie pilna, ale zaczyna mnie już irytować. Znajoma Hiszpanka zmuszona załatwić pewne sprawy urzędowe w Niemczech, skwitowała: "Wiesz co Kasia, w Europie to my mamy opinię nierobów. A jak nazwać w takim razie w Niemców? Z kilkumiesięcznym dzieckiem jest to niemały problem dostać się na drugi koniec miasta do godziny ok. 10:30. Zanim je nakarmię, umyję, przebiorę, bo mi albo zwymiotuje, albo zrobi kupę, to już jest prawie 11:00. A co robią urzędnicy przez resztę dnia?" 
Tak się składa, że mamy znajomą pracującą jako urzędniczka i nam opowiedziała, co z kolegami porabia przez resztę dnia: "Szczerze? To my się nie przepracowujemy. Oczywiście są okresy bardzo intensywnej pracy, kiedy upływa termin składania jakiś deklaracji itp., a poza tym to naszym głównym zajęciem jest zbieranie kasy dla kolegów na ich prezenty urodzinowe, a potem to świętowanie tych urodzin i tak w kółko. Dużo nas, więc co chwila znajdzie się powód do kawki z ciastem."



Ostatnio Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż widząc, jak od 1,5 m-ca nie mogę uzyskać zwykłej informacji w innym, niż wspomniany wyżej urzędzie, wpadł w szał i zaczął wrzeszczeć, że Niemcy bez swojego przemysłu samochodowego, to pewnie by na drzewach siedzieli i kijami w nie walili. Trochę przedramatyzował, ale czasami faktycznie sama się pytam, jakim sposobem kraj ten ma tak silną pozycję gospodarczą w świecie przy tak niskiej motywacji ludzi do pracy. Wspomniany urząd ma wprawdzie sensowniejsze godziny pracy (pracują nawet w soboty-wow!), co jednak wiele mi nie pomaga, bo aby cokolwiek w nim załatwić należy mieć umówione spotkanie. I o to się wszystko rozbija. Umieszczona w urzędzie kartka z numerami telefonów i emailami do poszczególnych działów zawierała niewłaściwe dane. Adres email był nieaktualny, o czym informowała mnie każda zwrotna wiadomość, telefonu nikt nie odbierał. Osobiście terminu wizyty ustalić nie można... Jestem uparta i w końcu dobiłam się do właściwego adresu email. Co z tego, jak na moje zapytanie nie dostaję odpowiedzi? Spróbowałam w końcu obdzwonić wszystkie pokoje, a nie tylko ten, w którym siedzi (podobno - bo może to po prostu jakiś fantom?) - facet odpowiadający za sprawy obywateli, których pierwsza litera nazwiska odpowiada mojej. Nic z tego. Nikt nie podniósł słuchawki. Zadzwoniłam w końcu na tzw. "Telefon Obywatelski", gdzie można dostać informację na różne tematy. Na moją informację, że od 2 tygodnii próbuję skontaktować się z jakimkolwiek pracownikiem danego urzędu pani odpowiedziała mi: "Są chorzy." "Wszyscy?!!" "Tak." No jakaś epidemia normalnie... Chciałabym zobaczyć w Polsce taki urząd, gdzie przez 2 tyg. wszyscy są chorzy...

Czy tylko tak źle jest w urzędach? Niestety nie. Na wolnym rynku sytuacja przedstawia się wprawdzie już nie tak tragicznie, ale dostatecznie często dość nieciekawie. W poście Niemieckie alternatywy 4 pisałam, że Niemcy cenią swój czas. Ma to swoje dobre i złe strony. Co mi się podoba, to wypracowany szacunek dla czasu i planów zleceniobiorcy. W Polsce ciągle momentami w chory sposób rozumiany jest zwrot "klient nasz pan". Ile to razy moja kosmetyczka wyżalała mi się, że jakaś klientka nie przyszła na umówioną wizytę, a ona mogła kogoś innego na ten termin wpisać. Jeszcze w gorszej sytuacji bywają budowlańcy, do których na krótko przed rozpoczęciem remontu dzwoni klient z informacją, że znalazł sobie kogoś innego. Kompletnie niepoważne zachowanie i niemożliwe w Niemczech. Po przekroczeniu pewnego terminu wszelkie rezygnacje z usługi są obarczone stosownymi kosztami. Gorzej za to wygląda sytuacja w drugą stronę. O wiele częściej niż w Polsce miałam sytuację, że umówiony fachowiec nie pojawił się, a gdy już taki przyjdzie... to bardzo pilnuje, żeby się nie przepracować (przypominam chociażby historię instalacji termy: Polen am Bau - historia pewnej termy) i by czasem nie przekroczyć o minutę swoich godzin pracy. Z przerażeniem obserwowałam malarza malującego naszą klatkę schodową. Jak mucha w smole obklejał przez tydzień poręcze itp., a potem już podczas samego malowania punkt o 16:00 odkładał na podłogę trzymany w ręce pędzel i szedł sobie. Byle nie zostać o minutę dłużej w pracy. Na klatce walały się pojemniki z farbą, nieumyte pędzle, nie przeszkadzało mu, że zostawia pomalowaną tylko w połowie poręcz (kwestia 2-3 min. i byłaby do półpiętra, czy piętra skończona). Za to bardzo pilnował, żeby podczas przerwy obiadowej przesiedzieć na schodach 45 min., nawet jak już nie miał nic do jedzenia, czy picia. 

Klatka schodowa w trakcie malowania. Aby było ciekawiej, to wspomnę, że przed malowaniem ścian wycyklinowano i polakierowano podłogę. Tyle w temacie sensownego planowania zadań.



Mogłam i obserwować pracę Polaków, czy Ukraińców, którzy nieraz po 10 h na dzień pracowali i do tego jeszcze nie robili sobie wolne w soboty. Takie są przynajmniej moje doświadczenia zarówno z Polski, jak i z Niemiec. 
W marcu byłam w Polsce. W Wielki Piątek musiałam odnieść zleconą mi pracę, a jednocześnie sama odbierałam z innej firmy rzecz, której wykonanie im zleciłam. W Niemczech nikt by nie kiwnął tego dnia palcem. Pracująca w Warszawie  w międzynarodowej korporacji przyjaciółka od lat jest w pracy 03.05, bo jest to termin zamykania księgowości i nie ma "zmiłuj się", bo Dzień Konstytucji. W Niemczech pracodawca mógłby o takim pomyśle zapomnieć. Tutaj bardzo wiele gabinetów lekarskich, sklepów, firm zamyka się na tydzień przed, a czasem i na tydzień po feriach szkolnych, nawet jeśli owe ferie to tylko 2 dni... Nagle wszyscy zgłaszają aspiracje do życia według szkolnego kalendarza.

Będąc w środku niemieckiej rzeczywistości mam czasami wrażenie, że żyjemy w Polsce kompleksami, które nam jacyś idioci wmówili. Oczywiście nie jesteśmy idealnym narodem. Mamy swoje wady, odbicia, jak i inni. Kiedy jednak sobie pomyślę o samobiczowaniu  naszego społeczeństwa, jakiego wysłuchiwałam nie raz w polskich mediach i gdy porównuję sobie to z wieloma programami, w tym wypadku głównie telewizyjnymi, u naszych zachodnich sąsiadów "Niemcy, jacy my jesteśmy cool.", to dochodzę do wniosku, że obydwa narody mają momentami dość skrzywiony obraz o sobie. Polacy żyją w wiecznym poczuciu, że muszą dogonić Zachód i tamtejsze standardy, a Niemcy wierzą, że te standardy mają, podczas gdy w moim odczuciu, nawet jeśli one kiedyś istniały, to przynajmniej w niektórych sferach życia i gałęziach gospodarki były, zdechły, rozłożyły się. Prawda, jak zwykle leży gdzieś po środku. Dobrobyt rozleniwia i im bardziej podniesie się standard życia w Polsce, tym więcej z tego "lenistwa" zaczniemy i my korzystać. Czy to coś złego? Życie jest jedno i nie dla pracy żyje człowiek, ale z drugiej strony, jak już się czegoś ktoś podejmuje, to powinien to moim zdaniem wykonać profesjonalnie, bez bumelowania. 

Czy Polakom uda się zachować zasadę złotego środka? Czas pokaże. W moim osobistym odczuciu patrząc na całościowy obraz Niemców Zachodnich, bo oczywiście nie można generalizować i zapominać, że i wśród nich są ciężko pracujące jednostki, to  się nie udało. Za to podobnie to dzisiejszej polskiej rzeczywistości wygląda za to sytuacja w byłych Niemczech Wschodnich z tą różnicą, że jak już ktoś naprawdę nie może lub nie chce znaleźć pracy, to dostaje na tyle dobry socjal, by sobie spokojnie żyć. Nie motywuje to do działania, wręcz przeciwnie.