Tydzień po Dniu Kobiet w Niemczech postanowiłam opublikować post, w którym przyjrzę się bliżej, jak to jest z tą emancypacją w Niemczech.
W
Niemczech podobnie jak w Polsce praktycznie do wszystkiego, co
kojarzy się z socjalizmem podchodzi się ze sceptycyzmem, by nie
powiedzieć negatywnym nastawieniem. Co roku w okolicach 8-go marca
zaczynają się w Polsce dyskusje, czy na pewno potrzebujemy tego
święta, że to przeżytek socjalizmu, co ono właściwie wnosi, że
taki dzień wspomaga tylko nierówne traktowanie kobiet i
ostatecznie, że dyskryminuje mężczyzn. Mimo tego całego
zamieszania w Dzień Kobiet na polskich ulicach widać całą armię
mężczyzn z kwiatkiem w ręce, którzy pędzą do swoich niewiast, a
my cieszymy się i rozkoszujemy tym dniem (lub przynajmniej większość
z nas), bo choć zgadzamy się, że rok ma 365 dni i o wiele
ważniejsze jest, jak się mężczyźni do nas odnoszą przez cały
rok, to miło jest zostać specjalnie uhonorowaną i poczuć się
wyjątkowo docenioną:) Zresztą odwdzięczamy się pokazując nasze
uwielbienie do mężczyzn w dniu ich święta;)
Na
pierwszy rzut oka Niemcy naszych dylematów nie mają, ale po
wnikliwszej analizie okazuje się, że problem „świętować, czy
nie świętować” jest u naszych sąsiadów o wiele bardziej
złożony i nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Wprawdzie 8 marca jest
uznawany w Niemczech jako Międzynarodowy Dzień Kobiet, ale poza
zapisem w kalendarzu praktycznie się go nie odczuwa. Po pierwsze w
czasach reżimu nacjonal-socjalistów rola kobiety została
sprowadzona do bycia matką i opiekunką domowego ogniska. Co za tym
idzie Dzień Kobiet został w 1932 roku zakazany, na piedestale zaś
postawiono Dzień Matki. Po wojnie, w byłych Niemczech Zachodnich
święto odkopano z kurzu dopiero pod koniec lat 60-tych. Do byłych
Niemiec Wschodnich Dzień Kobiet powrócił wprawdzie wcześniej, ale
podobnie jak w Polsce w otoczce socjalistycznej propagandy. Brak
sympatii do tego, co wiąże się z ZSRR miał swój spory udział w
tym, iż święto w znacznym stopniu wyparto (w znacznym, bo zdarza
się mimo wszystko, że pracownice zakładów/korporacji na terenie
byłego NRD dostają po dzień dzisiejszy upominki od firmy) po
zmianie ustroju politycznego . W dużej mierze przyczyniły się
jednak do tego same Niemki.
Już
wiele lat temu rozpoczęły one kampanię o bycie traktowanymi na
równi z mężczyznami i walkę tę prowadziły na wielu
płaszczyznach. Nie tylko w życiu zawodowym i przestrzeni
publicznej, ale także w sferze kobiecości. Przedstawicielki
płci pięknej niemieckiego pochodzenia stawiają podobnie jak
mężczyźni na praktyczność. Po co mieć elegancką kurtkę, skoro
można kupić jedną i do jazdy na narty, i do latania po mieście?
Buty na obcasie? Wykluczone! Musi być wygodnie, a wygoda kojarzy się
przede wszystkim z obuwiem sportowym. Po co tracić czas na układanie
włosów, skoro można mieć życie tak proste jak facet – byle
przejechać ręką i vuola!
Do eleganckiej torebki nie zmieści się tyle, co do plecaka. (wiem, wiem, już w moim ostatnim poście się na to użalałam)
Dopiero
co jestem po lekturze artykułu w jednym z niemieckich czasopism, w którym Niemki dyskutowały, czy
faktycznie tak źle się ubierają, jak się w świecie mówi.
Oczywiście doszły do innego wniosku (a jakżeby inaczej;), ale
jednocześnie przyznały, że nie przywiązują do stroju wielkiej
wagi.
W Niemczech bowiem drogie panie kobieta seksowna, fajnie
ubrana, czyli po prostu zadbana jest klasyfikowana jako „słodka
idiotka”. W kulturze niemieckiej wykształciło się przekonanie,
że jeśli przedstawicielka płci pięknej dobrze wygląda, to
znaczy, że niewiele sobą reprezentuje, toteż by podkreślić swoje
kompetencje kobiety postawiły na męski look bądź przynajmniej na
wygląd, który nie podkreśla atutów kobiecości. Zachowałam Glamour z marca 2013, gdzie na stronach 66-67 znajduję felieton
poświęcony kobiecości, a w nim cytat jednej z przyjaciółek
autorki: „Mnie nie interesuje kobiecość. Jestem człowiekiem, a
piersi mam przez przypadek.” i dalej „Może i kobiecość jest
bronią, ale ja jestem z zasady pacyfistką. Niemniej kiedy strzelam,
to porządnie.” Brzmi dość bunczucznie i walecznie, czyż nie?
Samostanowienie o swojej płci kończy się nie tylko na stroju. Bardzo wiele kobiet porusza się jak mężczyźni. Ostatnio mieliśmy szkolenie odnośnie systemu emerytalnego, które prowadziła prawniczka. Z pewnego rodzaju fascynacją wlepiałam w nią oczy, jak po męsku się poruszała, z jak rozkraczonymi nogami siadał przy biurku. To był jej sposób na podkreślenie swoich kompetencji.
Grupa Niemek, która w bezpiecznych ramach wyłamuje się ze standardów - jedna z pań ma torebkę, a druga nosi kozaki. |
Ostry
ton Niemek w dążeniu do tego, by być traktowane na równi z
mężczyznami doprowadziły do tego, że ci ostatni powiedzieli w
którymś momencie: „Skoro chcecie być takie jak my, to proszę.
Radźcie sobie same.” Skończyło się przepuszczanie w drzwiach,
pocałunek w rękę jest traktowany jak relikt przeszłości (chyba
pamiętamy wszyscy jak wielką uwagę wzbudził w Niemczech gest
Donalda Tuska, który pocałował w rękę kanclerz Angelę Merkel, o
czym donosiły polskie media?) i przy ciężkiej walizce pomocy w
Niemczech też się raczej nie uraczy, ewentualnie rzadko. Znajomy
Niemiec opowiedział mi o programie, który jakiś czas temu widział
niemieckiej telewizji. Tamtejsi dziennikarze mieli przygotować małą
prowokację, której celem było sprawdzenie, co z dżentelmenów
zachowali w sobie niemieccy mężczyźni Zadaniem podstawionej na
dworcu kobiety w średnim wieku było sprawianie wrażenia, że nie
radzi sobie z bagażem. W ciągu bodajże godziny nikt nie przyszedł
jej z pomocą, a gdy sama zaczęła prosić przechodzących mężczyzn
o pomoc, każdy odmawiał i szedł dalej.
Na
szczęście tak źle, jak w tym programie nie jest. Żyją jeszcze w
Niemczech panowie, którzy potrafią pomóc kobiecie, ale najczęściej
są to mężczyźni w średnim wieku i starsi z wpojoną kinderstubą.
Także w społecznościach przesiąkniętych stylem życia wywodzącym
się z dawnej burżuazji (czyli na obszarze byłych Niemiec
Zachodnich, gdyż w byłym NRD socjalizm efektywnie wyłączył tę
klasę społeczną) mężczyźni zachowali coś z dżentelmenów,
tylko że akurat w tej grupie społecznej ciągle często spotykany
jest model: mężczyzna zarabia, kobieta troszczy się o dom... To tyle na temat faktycznej emancypacji. Tak się składa, że w wylądowaliśmy obecnie w regionie, gdzie panuje właśnie taki burżuazyjny model sprzed dziestu lat. Czy wiecie, że w BRD w latach siedemidziesiątych kobiety bez zgody męża nie mogły pracować, nie mogły zrobić prawa jazdy, ani otworzyć własnego konta?!!! Oczywiście w NRD kobiety nie znały takiego uciemiężenia. Co by nie mówić o socjaliźmie, ale dla kobiet jednak był to system niezwykle postępowy. Oczywiście w porównaniu z naszym dzisiejszym wyobrażeniu o równouprawnieniu wypada słabo, bo kobiety pracowały wówczas na dwa etaty - w firmie i w domu, ale w świetle prawodawstwa BRD enerdowskie kobiety miały niemalże raj na ziemii. Po zmianie ustroju system prawny byłego NRD uległ niejako cofnięciu. Narzucona została struktura prawna Niemiec Zachodnich, w tym min. przepisy, które do późnych lat 90-tych nie dopuszczały pojęcia gwałtu w małżeństwie!
To właśnie przeciw temu tak Niemki się buntowały, tylko czasami mam wrażenie, że głównie, co sobie wiele z nich wywalczyła to właśnie ów męski wygląd. Jeśli właśnie to chciały osiągnąć i dobrze się z tym czują - to proszę bardzo, ale mam swoje wątpliwości. Gdy w zeszłym tygodniu spytałam się na zajęciach moich studentów zagranicznego pochodzenia, czy ich zdaniem Niemki są wyemancypowanymi kobietami i otrzymałam odpowiedź, która całkiem nieźle podsumowała faktyczny stan rzeczy w wielu regionach Niemiec:
"Niezwykle głośno krzyczą, że są wyemancypowane, tylko dziwnym trafem mieszkamy tutaj już dwa lata i nie poznaliśmy jeszcze żadnej Niemki, która by pracowała.". Oczywiście w dużych metropoliach sytuacja przedstawia się lepiej niż w mniejszych miastach, ale to tradycyjna cecha dużych skupisk urbanistycznych. Decydująca jest jednak ostatecznie nie wielkość miejscowości, tylko pielęgnowany w niej model społeczny - ten burżuazyjny można porównać z modelem rodziny propagowanym przez kościół katolicki.
Wracając do regionu wokół Hannoveru. Większość kobiet tutaj siedzi na własne życzenie w domach. Mi już prawie notorycznie chodzi żyła, bo przez wielu jestem niejako odgórnie klasyfikowana jako kura domowa. Nie ze złośliwości. Po prostu ludzie zakładają to z automatu. Pamiętam, gdy pierwszy raz pojechaliśmy na coroczne rozliczenie podatkowe do doradcy podatkowego. Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż powiedział gdzie pracuje i miał przejść do mojej osoby. Nie zdążył, nasz rozmówca odrzekł: "A żona jest gospodynią domową." Myślałam, że rozwalę mu biuro, ale uspokoiłam się, gdy facet omal się nie zachłysnął usłyszawszy że pracuję i to jeszcze w ramach swojej działalności (bo Niemcy są bardzo nieskorzy do pracy na własną rękę - lepiej mieć bezpieczną posadkę w jakiejś firmie, gdzie ktoś inny troszczy się o wszystkie składki itp.).
Podczas spotkań bardzo często starcza, że mąż zostanie przedstawiony, a o mnie pies z kulawą nogą się nie zatroszczy. Największym osiągnięciem żony jest fakt, że wyszła za mąż. W ciągu trzech lat mieszkania tutaj tylko dwie osoby były zainteresowane, czy czymś się zajmuję! Jedna kobieta i jeden Niemiec z Drezdna. Przeprowadziłam kiedyś pewien test w byłych Niemczech Wschodnich. Byliśmy akurat kilka dni w Magdeburgu, gdzie Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż został zaproszony na wygłoszenie kilku wykładów. Za każdym razem, gdy ktoś się mnie pytał, kim ja właściwie jestem, odpowiadałm, że żoną tego, a tego. Niejednokrotnie padała na te słowa odpowiedź z pewną nutą irytacji w głosie "Tak, niezwykle fascynujące... Ale co Pani robi?!!". W duchu aż się uśmiechnęłam do siebie - wreszcie ludzie znowu mnie biorą za osobowość, a nie dodatek do mojego małżonka!!!
Niemki jednak niezależnie od regionu grają uparcie swoją rolę wyemancypowanych kobiet i trzeba
przyznać, że przedstawiciele płci brzydkiej niejednokrotnie stoją
w relacjach damsko-męskich przed dylematem, jak się zachować.
Kilku znajomych skarżyło mi się, że problematyczną kwestię
stanowią już same komplementy. Mówić, nie mówić, a jeśli
mówić, to co? „Powiem, że ma piękne oczy i włosy, mogę dostać
po gębie, że cenię tylko jej wygląd.” - skarżył się jeden z
moich kolegów - „Powiem jej, że lubię jej poczucie humoru, niby
może być, ale pachnie kumpelskimi relacjami” - ciągnął -
„Niemieckiej kobiecie najbezpieczniej powiedzieć, że jest mądra,
inteligentna i kompetentna, ale coś takiego powiedzieć bez otoczki
o słodkich oczach brzmi, jak pochwała pracodawcy, a nie wyznanie
zakochanego mężczyzny.„ - podsumował z nietęgim wyrazem twarzy.
Nie ma się zatem czemu dziwić, że skoro komplement sprawia tyle
kłopotu, z powodów bezpieczeństwa z kwiatka na Dzień Kobiet po
prostu się rezygnuje. Wręczenie takowego może bowiem zostać
odebrane jako podkreślenie faktu, że obdarowana jest kobietą i
różni się tym samym od mężczyzn. Skoro próba bycia miłym może
skończyć wielką bombą, więc najlepiej pozostać przy opcji
„cicho-sza”. Oczywiście niektórzy jeszcze kultywują tę
tradycję, ale tylko wtedy, gdy mają pewność, iż obiekt oddanej
przez nich czci nie potraktuje tego jako obrazę. Także drogie Panie, jeśli akurat potrzebujecie poczuć sie pieknymi, to jedźcie do Włoch, do Hiszpanii, ale nie do Niemiec! Tu nikt Was na ulicy nie zaczepi nie powie, że pięknie wyglądacie. Do Niemiec na poprawę nastroju warto przyjechać tylko wówczas, gdy chcecie sobie poprawić humor, jakoby stosowana dieta zadziałała. Numerówka jest tutaj zaniżona bywa nawet o dwa numery. Poza tym - jedzicie do WŁOCH!
Niektóre
grupy feministek dzisiejszych czasów bojkotują Dzień Kobiet,
odczytując jego świętowanie jako przybicie pieczątki z napisem
„Akceptacja” do patriarchalnego układu w społeczeństwie.
Faktycznie gdyby tak cofnąć się do epoki antyku, kiedy to w
starożytnym Rzymie obchodzono w pierwszym tygodniu marca Matronalia,
czyli święto płodności i macierzyństwa, to w wielu z nas
zafurczy. Jednak gdy dokładniej przyjrzymy się pochodzeniu
współczesnego święta to okaże się, że jest ono mocno związane
z ruchami feministycznymi początku XX w. 8-go marca 1908 robotnice
fabryki przemysłu tekstylnego w Nowym Jorku rozpoczęły strajk
walcząc tym samym o godziwsze warunki pracy. Właściciel zakładu
chcąc uniknąć skandalu zamknął je. Skończyło się to
tragicznie, ponieważ wybuchł tam pożar i prawie 130 kobiet zginęło
w płomieniach. 28 lutego 1909 roku w USA zorganizowano pierwsze
obchody ku czci zmarłych w wyniku tych tragicznych wydarzeń kobiet.
Rok później Międzynarodówka Socjalistyczna ustanowiła
Międzynarodowy Dzień Kobiet, którego zadaniem było podkreślenie
faktu, że kobietom należą się takie same prawa, jak mężczyznom. Szkoda, że niektóre organizacje feministyczne zapomniały o źródłach tego święta.
Przy
takiej wymowie tego dnia Niemki powinny wręcz z
okrzykiem na ustach witać 8 marca, bo jak się okazuje jeszcze dużo jest do zrobienia u naszego sąsiada.
Organizowane są wprawdzie akcje zwracające uwagę na ciężką
sytuację kobiet oraz na nierówne ich traktowanie w porównaniu z
mężczyznami w wielu sferach życia. Akcje te jednak są jakieś ciche, niezauważalne, niekojarzone z Dniem Kobiet. Tak się jakoś rozłażą po kościach. Jakby ktoś chciał, a nie mógł. Świętowania w pojęciu rozumianym przez Europę Wschodnią też nie ma, bo nie wypada, bo po co, bo to jakies podkreślanie różnić, a w końcu jesteśmy wyemancypowane. W moim osobistym odczuciu przeciętna Niemka jako jednostka wstydzi się, albo po prostu nie
chce otwarcie powiedzieć - „Jestem Kobietą, to mój Dzień:)”. A szkoda, bo poza tym, że to przecież to piękny dzień celebrujący naszą kobiecość,
to przede wszystkim przypomina o tym, jak musiałyśmy
ciężko walczyć i wycierpiałyśmy, by być dziś tu, gdzie
jesteśmy. Dziś możemy świętować nie tylko naszą rolę w rodzinie, ale i miejsce, jakie sobie wywalczyłyśmy w społeczeństwie, niezapominając o ciągle stojących przed nami wyzwaniami.
Mam głęboko w nosie, co ludzie o mnie powiedzą. Z przyjemnością zakładam szpilki i spódniczki, maluję oko i zamiast przpastnego plecaka wybieram modną torebkę.
I bardzo chętnie podkreślam swoje pochodzenie |
Właśnie, żeby pokazać, że kobieta może mieć ukończone dwa fakultety, znać kilka języków obcych, mieć na swoim koncie różne sukcesy i ciągle być przy tym kobietą. I cieszę się jak małe dziecko z kwiatów 8 marca. Bo gdyby grzechem byłoby być kobietą, to Bóg uczyniłby nas mężczyznami.
A jeśli ktoś mnie z góry, bez rozmowy ze mną oceni, że jestem "głupią idiotką", to tylko udowadnia, że tak głośno obkrzyczana niemiecka tolerancja kończy się wraz z brakiem kolczyków na twarzy i tysiącem tatuaży na karku, uszach i piętach.
PS.
Abym mogła napisać ten artykuł, Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem
Mąż ugotował dziś obiad i wyprasował mi ubranka, żebym miała w
czym pokazać się ludziom w nadchodzących dniach:)
A to bukiet, jaki od niego dostałam na Dzień Kobiet:)
Wszystkim Paniom przesyłam najlepsze życzenia - miłości, samospełnienia i realizacji wszelkich planów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz