15 marca 2016

Dzień Kobiet w Niemczech - czyli o tym, czy Niemki są faktycznie tak wyemancypowane


Tydzień po Dniu Kobiet w Niemczech postanowiłam opublikować post, w którym przyjrzę się bliżej, jak to jest z tą emancypacją w Niemczech.
W Niemczech podobnie jak w Polsce praktycznie do wszystkiego, co kojarzy się z socjalizmem podchodzi się ze sceptycyzmem, by nie powiedzieć negatywnym nastawieniem. Co roku w okolicach 8-go marca zaczynają się w Polsce dyskusje, czy na pewno potrzebujemy tego święta, że to przeżytek socjalizmu, co ono właściwie wnosi, że taki dzień wspomaga tylko nierówne traktowanie kobiet i ostatecznie, że dyskryminuje mężczyzn. Mimo tego całego zamieszania w Dzień Kobiet na polskich ulicach widać całą armię mężczyzn z kwiatkiem w ręce, którzy pędzą do swoich niewiast, a my cieszymy się i rozkoszujemy tym dniem (lub przynajmniej większość z nas), bo choć zgadzamy się, że rok ma 365 dni i o wiele ważniejsze jest, jak się mężczyźni do nas odnoszą przez cały rok, to miło jest zostać specjalnie uhonorowaną i poczuć się wyjątkowo docenioną:) Zresztą odwdzięczamy się pokazując nasze uwielbienie do mężczyzn w dniu ich święta;)
Na pierwszy rzut oka Niemcy naszych dylematów nie mają, ale po wnikliwszej analizie okazuje się, że problem „świętować, czy nie świętować” jest u naszych sąsiadów o wiele bardziej złożony i nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Wprawdzie 8 marca jest uznawany w Niemczech jako Międzynarodowy Dzień Kobiet, ale poza zapisem w kalendarzu praktycznie się go nie odczuwa. Po pierwsze w czasach reżimu nacjonal-socjalistów rola kobiety została sprowadzona do bycia matką i opiekunką domowego ogniska. Co za tym idzie Dzień Kobiet został w 1932 roku zakazany, na piedestale zaś postawiono Dzień Matki. Po wojnie, w byłych Niemczech Zachodnich święto odkopano z kurzu dopiero pod koniec lat 60-tych. Do byłych Niemiec Wschodnich Dzień Kobiet powrócił wprawdzie wcześniej, ale podobnie jak w Polsce w otoczce socjalistycznej propagandy. Brak sympatii do tego, co wiąże się z ZSRR miał swój spory udział w tym, iż święto w znacznym stopniu wyparto (w znacznym, bo zdarza się mimo wszystko, że pracownice zakładów/korporacji na terenie byłego NRD dostają po dzień dzisiejszy upominki od firmy) po zmianie ustroju politycznego . W dużej mierze przyczyniły się jednak do tego same Niemki.
Już wiele lat temu rozpoczęły one kampanię o bycie traktowanymi na równi z mężczyznami i walkę tę prowadziły na wielu płaszczyznach. Nie tylko w życiu zawodowym i przestrzeni publicznej, ale także w sferze kobiecości. Przedstawicielki płci pięknej niemieckiego pochodzenia stawiają podobnie jak mężczyźni na praktyczność. Po co mieć elegancką kurtkę, skoro można kupić jedną i do jazdy na narty, i do latania po mieście? Buty na obcasie? Wykluczone! Musi być wygodnie, a wygoda kojarzy się przede wszystkim z obuwiem sportowym. Po co tracić czas na układanie włosów, skoro można mieć życie tak proste jak facet – byle przejechać ręką i vuola! Do eleganckiej torebki nie zmieści się tyle, co do plecaka. (wiem, wiem, już w moim ostatnim poście się na to użalałam)

  
Dopiero co jestem po lekturze artykułu w jednym z niemieckich czasopism, w którym Niemki dyskutowały, czy faktycznie tak źle się ubierają, jak się w świecie mówi. Oczywiście doszły do innego wniosku (a jakżeby inaczej;), ale jednocześnie przyznały, że nie przywiązują do stroju wielkiej wagi. 

W Niemczech bowiem drogie panie kobieta seksowna, fajnie ubrana, czyli po prostu zadbana jest klasyfikowana jako „słodka idiotka”. W kulturze niemieckiej wykształciło się przekonanie, że jeśli przedstawicielka płci pięknej dobrze wygląda, to znaczy, że niewiele sobą reprezentuje, toteż by podkreślić swoje kompetencje kobiety postawiły na męski look bądź przynajmniej na wygląd, który nie podkreśla atutów kobiecości. Zachowałam Glamour z marca 2013, gdzie na stronach 66-67 znajduję felieton poświęcony kobiecości, a w nim cytat jednej z przyjaciółek autorki: „Mnie nie interesuje kobiecość. Jestem człowiekiem, a piersi mam przez przypadek.” i dalej „Może i kobiecość jest bronią, ale ja jestem z zasady pacyfistką. Niemniej kiedy strzelam, to porządnie.” Brzmi dość bunczucznie i walecznie, czyż nie? 
Samostanowienie o swojej płci kończy się nie tylko na stroju. Bardzo wiele kobiet porusza się jak mężczyźni. Ostatnio mieliśmy szkolenie odnośnie systemu emerytalnego, które prowadziła prawniczka. Z pewnego rodzaju fascynacją wlepiałam w nią oczy, jak po męsku się poruszała, z jak rozkraczonymi nogami siadał przy biurku. To był jej sposób na podkreślenie swoich kompetencji.


Grupa Niemek, która w bezpiecznych ramach wyłamuje się ze standardów - jedna z pań ma torebkę, a druga nosi kozaki.
Ostry ton Niemek w dążeniu do tego, by być traktowane na równi z mężczyznami doprowadziły do tego, że ci ostatni powiedzieli w którymś momencie: „Skoro chcecie być takie jak my, to proszę. Radźcie sobie same.” Skończyło się przepuszczanie w drzwiach, pocałunek w rękę jest traktowany jak relikt przeszłości (chyba pamiętamy wszyscy jak wielką uwagę wzbudził w Niemczech gest Donalda Tuska, który pocałował w rękę kanclerz Angelę Merkel, o czym donosiły polskie media?) i przy ciężkiej walizce pomocy w Niemczech też się raczej nie uraczy, ewentualnie rzadko. Znajomy Niemiec opowiedział mi o programie, który jakiś czas temu widział niemieckiej telewizji. Tamtejsi dziennikarze mieli przygotować małą prowokację, której celem było sprawdzenie, co z dżentelmenów zachowali w sobie niemieccy mężczyźni Zadaniem podstawionej na dworcu kobiety w średnim wieku było sprawianie wrażenia, że nie radzi sobie z bagażem. W ciągu bodajże godziny nikt nie przyszedł jej z pomocą, a gdy sama zaczęła prosić przechodzących mężczyzn o pomoc, każdy odmawiał i szedł dalej.
Na szczęście tak źle, jak w tym programie nie jest. Żyją jeszcze w Niemczech panowie, którzy potrafią pomóc kobiecie, ale najczęściej są to mężczyźni w średnim wieku i starsi z wpojoną kinderstubą. Także w społecznościach przesiąkniętych stylem życia wywodzącym się z dawnej burżuazji (czyli na obszarze byłych Niemiec Zachodnich, gdyż w byłym NRD socjalizm efektywnie wyłączył tę klasę społeczną) mężczyźni zachowali coś z dżentelmenów, tylko że akurat w tej grupie społecznej ciągle często spotykany jest model: mężczyzna zarabia, kobieta troszczy się o dom... To tyle na temat faktycznej emancypacji. Tak się składa, że w wylądowaliśmy obecnie w regionie, gdzie panuje właśnie taki burżuazyjny model sprzed dziestu lat. Czy wiecie, że w BRD w latach siedemidziesiątych kobiety bez zgody męża nie mogły pracować, nie mogły zrobić prawa jazdy, ani otworzyć własnego konta?!!! Oczywiście w NRD kobiety nie znały takiego uciemiężenia. Co by nie mówić o socjaliźmie, ale dla kobiet jednak był to system niezwykle postępowy. Oczywiście w porównaniu z naszym dzisiejszym wyobrażeniu o równouprawnieniu wypada słabo, bo kobiety pracowały wówczas na dwa etaty - w firmie i w domu, ale w świetle prawodawstwa BRD enerdowskie kobiety  miały niemalże raj na ziemii. Po zmianie ustroju system prawny byłego NRD uległ niejako cofnięciu. Narzucona została struktura prawna Niemiec Zachodnich, w tym min. przepisy, które do późnych lat 90-tych nie dopuszczały pojęcia gwałtu w małżeństwie!
To właśnie przeciw temu tak Niemki się buntowały, tylko czasami mam wrażenie, że głównie, co sobie wiele z nich wywalczyła to właśnie ów męski wygląd. Jeśli właśnie  to chciały osiągnąć i dobrze się z tym czują - to proszę bardzo, ale mam swoje wątpliwości. Gdy w zeszłym tygodniu spytałam się na zajęciach moich studentów zagranicznego pochodzenia, czy ich zdaniem Niemki są wyemancypowanymi kobietami i otrzymałam odpowiedź, która całkiem nieźle podsumowała faktyczny stan rzeczy w wielu regionach Niemiec:
"Niezwykle głośno krzyczą, że są wyemancypowane, tylko dziwnym trafem mieszkamy tutaj już dwa lata i nie poznaliśmy jeszcze żadnej Niemki, która by pracowała.". Oczywiście w dużych metropoliach sytuacja przedstawia się lepiej niż w mniejszych miastach, ale to tradycyjna cecha dużych skupisk urbanistycznych. Decydująca jest jednak ostatecznie nie wielkość miejscowości, tylko pielęgnowany w niej model społeczny - ten burżuazyjny można porównać z modelem rodziny propagowanym przez kościół katolicki.
Wracając do regionu wokół Hannoveru. Większość kobiet tutaj siedzi na własne życzenie w domach. Mi już prawie notorycznie chodzi żyła, bo przez wielu jestem niejako odgórnie klasyfikowana jako kura domowa. Nie ze złośliwości. Po prostu ludzie zakładają to z automatu. Pamiętam, gdy pierwszy raz pojechaliśmy na coroczne rozliczenie podatkowe do doradcy podatkowego. Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż powiedział gdzie pracuje i miał przejść do mojej osoby. Nie zdążył, nasz rozmówca odrzekł: "A żona jest gospodynią domową." Myślałam, że rozwalę mu biuro, ale uspokoiłam się, gdy facet omal się nie zachłysnął usłyszawszy że pracuję i to jeszcze w ramach swojej działalności (bo Niemcy są bardzo nieskorzy do pracy na własną rękę - lepiej mieć bezpieczną posadkę w jakiejś firmie, gdzie ktoś inny troszczy się o wszystkie składki itp.). 
Podczas spotkań bardzo często starcza, że mąż zostanie przedstawiony, a o mnie pies z kulawą nogą się nie zatroszczy. Największym osiągnięciem żony jest fakt, że wyszła za mąż. W ciągu trzech lat mieszkania tutaj tylko dwie osoby były zainteresowane, czy czymś się zajmuję! Jedna kobieta i jeden Niemiec z Drezdna.  Przeprowadziłam kiedyś pewien test w byłych Niemczech Wschodnich. Byliśmy akurat kilka dni w Magdeburgu, gdzie Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż został zaproszony na wygłoszenie kilku wykładów. Za każdym razem, gdy ktoś się mnie pytał, kim ja właściwie jestem, odpowiadałm, że żoną tego, a tego. Niejednokrotnie padała na te słowa odpowiedź z pewną nutą irytacji w głosie "Tak, niezwykle fascynujące... Ale co Pani robi?!!". W duchu aż się uśmiechnęłam do siebie - wreszcie ludzie  znowu mnie biorą za osobowość, a nie dodatek do mojego małżonka!!!
Niemki jednak niezależnie od regionu grają uparcie swoją rolę wyemancypowanych kobiet i trzeba przyznać, że przedstawiciele płci brzydkiej niejednokrotnie stoją w relacjach damsko-męskich przed dylematem, jak się zachować. Kilku znajomych skarżyło mi się, że problematyczną kwestię stanowią już same komplementy. Mówić, nie mówić, a jeśli mówić, to co? „Powiem, że ma piękne oczy i włosy, mogę dostać po gębie, że cenię tylko jej wygląd.” - skarżył się jeden z moich kolegów - „Powiem jej, że lubię jej poczucie humoru, niby może być, ale pachnie kumpelskimi relacjami” - ciągnął - „Niemieckiej kobiecie najbezpieczniej powiedzieć, że jest mądra, inteligentna i kompetentna, ale coś takiego powiedzieć bez otoczki o słodkich oczach brzmi, jak pochwała pracodawcy, a nie wyznanie zakochanego mężczyzny.„ - podsumował z nietęgim wyrazem twarzy. Nie ma się zatem czemu dziwić, że skoro komplement sprawia tyle kłopotu, z powodów bezpieczeństwa z kwiatka na Dzień Kobiet po prostu się rezygnuje. Wręczenie takowego może bowiem zostać odebrane jako podkreślenie faktu, że obdarowana jest kobietą i różni się tym samym od mężczyzn. Skoro próba bycia miłym może skończyć wielką bombą, więc najlepiej pozostać przy opcji „cicho-sza”. Oczywiście niektórzy jeszcze kultywują tę tradycję, ale tylko wtedy, gdy mają pewność, iż obiekt oddanej przez nich czci nie potraktuje tego jako obrazę. Także drogie Panie, jeśli akurat potrzebujecie poczuć sie pieknymi, to jedźcie do Włoch, do Hiszpanii, ale nie do Niemiec! Tu nikt Was na ulicy nie zaczepi nie powie, że pięknie wyglądacie. Do Niemiec na poprawę nastroju warto przyjechać tylko wówczas, gdy chcecie sobie poprawić humor, jakoby stosowana dieta zadziałała. Numerówka jest tutaj zaniżona bywa nawet o dwa numery. Poza tym - jedzicie do WŁOCH!
 
Niektóre grupy feministek dzisiejszych czasów bojkotują Dzień Kobiet, odczytując jego świętowanie jako przybicie pieczątki z napisem „Akceptacja” do patriarchalnego układu w społeczeństwie. Faktycznie gdyby tak cofnąć się do epoki antyku, kiedy to w starożytnym Rzymie obchodzono w pierwszym tygodniu marca Matronalia, czyli święto płodności i macierzyństwa, to w wielu z nas zafurczy. Jednak gdy dokładniej przyjrzymy się pochodzeniu współczesnego święta to okaże się, że jest ono mocno związane z ruchami feministycznymi początku XX w. 8-go marca 1908 robotnice fabryki przemysłu tekstylnego w Nowym Jorku rozpoczęły strajk walcząc tym samym o godziwsze warunki pracy. Właściciel zakładu chcąc uniknąć skandalu zamknął je. Skończyło się to tragicznie, ponieważ wybuchł tam pożar i prawie 130 kobiet zginęło w płomieniach. 28 lutego 1909 roku w USA zorganizowano pierwsze obchody ku czci zmarłych w wyniku tych tragicznych wydarzeń kobiet. Rok później Międzynarodówka Socjalistyczna ustanowiła Międzynarodowy Dzień Kobiet, którego zadaniem było podkreślenie faktu, że kobietom należą się takie same prawa, jak mężczyznom. Szkoda, że niektóre organizacje feministyczne zapomniały o źródłach tego święta.
Przy takiej wymowie tego dnia Niemki powinny wręcz z okrzykiem na ustach witać 8 marca, bo jak się okazuje jeszcze dużo jest do zrobienia u naszego sąsiada. Organizowane są wprawdzie akcje zwracające uwagę na ciężką sytuację kobiet oraz na nierówne ich traktowanie w porównaniu z mężczyznami w wielu sferach życia. Akcje te jednak są jakieś ciche, niezauważalne, niekojarzone z Dniem Kobiet. Tak się jakoś rozłażą po kościach. Jakby ktoś chciał, a nie mógł. Świętowania w pojęciu rozumianym przez Europę Wschodnią też nie ma, bo nie wypada, bo po co,  bo to jakies podkreślanie różnić, a w końcu jesteśmy wyemancypowane. W moim osobistym odczuciu przeciętna Niemka jako jednostka wstydzi się, albo po prostu nie chce otwarcie powiedzieć - „Jestem Kobietą, to mój Dzień:)”. A szkoda, bo poza tym, że to przecież to piękny dzień celebrujący naszą kobiecość, to przede wszystkim przypomina o tym, jak musiałyśmy ciężko walczyć i wycierpiałyśmy, by być dziś tu, gdzie jesteśmy. Dziś możemy świętować nie tylko naszą rolę w rodzinie, ale i miejsce, jakie sobie wywalczyłyśmy w społeczeństwie, niezapominając o ciągle stojących przed nami wyzwaniami.
Mam głęboko w nosie, co ludzie o mnie powiedzą. Z przyjemnością zakładam szpilki i spódniczki, maluję oko i zamiast przpastnego plecaka wybieram modną torebkę. 

I bardzo chętnie podkreślam swoje pochodzenie


Właśnie, żeby pokazać, że kobieta może mieć ukończone dwa fakultety, znać kilka języków obcych, mieć na swoim koncie różne sukcesy i ciągle być przy tym kobietą. I cieszę się jak małe dziecko z kwiatów 8 marca. Bo gdyby grzechem byłoby być kobietą, to Bóg uczyniłby nas mężczyznami.
A jeśli ktoś mnie z góry, bez rozmowy ze mną oceni, że jestem "głupią idiotką", to tylko udowadnia, że tak głośno obkrzyczana niemiecka tolerancja kończy się wraz z brakiem kolczyków na twarzy i tysiącem tatuaży na karku, uszach i piętach.

PS. Abym mogła napisać ten artykuł, Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż ugotował dziś obiad i wyprasował mi ubranka, żebym miała w czym pokazać się ludziom w nadchodzących dniach:)

A to bukiet, jaki od niego dostałam na Dzień Kobiet:)

 Wszystkim Paniom przesyłam najlepsze życzenia - miłości, samospełnienia i realizacji wszelkich planów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz