29 marca 2017

Sklep z lampami Ericha


Pamiętacie dyskusje nt. odbudowy Pałacu Saskiego w Warszawie i niezbyt wielki zachwyt tym pomysłem lokalnej społeczności? W Berlinie do 2019 powinna stanąć rekonstrukcja tamtejszego Zamku Miejskiego (Berliner Stadtschloss) – rezydencji grafów i władców brandenburskich, a z czasem także królów pruskich i na końcu Cesarza Niemiec. Według szacunków  budowa miała kosztować 595 milionów EUR, ale już wiadomo że ta suma zostanie przekroczona. Ostatnio doszła do moich uszu kwota rzędu 700 milionów EUR. Pałac powstaje na miejscu dawnego Pałacu Republik (niem. Palast der Republik), pod budowę którego w 1950 zburzono Zamek Miejski. Teraz historia zatoczyła koło. Pałac Republik został wyburzony, a w jego miejscu powstaje rekonstrukcja Pałacu Hohenzollernów. O jego budowie pisze i mówi się dużo, mnie jednak po ostatniej wizycie w niemieckiej stolicy wzięło na wspominki "sklepu z lampami Ericha".


Zamek Miejski w budowie

Rzeczony Erich to Erich Honecker, a jego „sklep” to otwarty w 1976 roku (w okresie, gdy NRD zostało oficjalnie uznane jako państwo) w Berlinie, nieopodal  Katedry Berlińskiej, wspomniany Pałac Republik. Postawiono go na 15.300 m².  Ciekawostką jest, że do budowy zaprojektowanego przez Heinza Graffundera wykorzystano ok. 5000 ton azbestu natryskowego. Po  środku głównej fasady umieszczono wysokie na kilka metrów godło NRD.
Budynek pełnił funkcję siedziby Izby Ludowej parlamentu NRD, ale jego powstaniu przyświecała jeszcze idea stworzenia Domu Ludowego, który umożliwiałby społeczeństwu łatwy dostęp do kultury. Stąd też poza Małą Salą, w której odbywały się obrady parlamentu znajdowała się Wielka Sala, w której organizowano większe wydarzenia kulturalne. Aby budynek mógł pełnić tak różnorodne funkcje architekt postanowił połączyć różne strefy Pałacu przy pomocy głównego Foyer. To ono, luksusowo urządzone, stało się sercem budynku. Przyciągało odwiedzających w weekendy odbywającymi się tam występami muzycznymi, pokazami mody tudzież innymi imprezami. W dalszych pomieszczeniach Foyer urządzano obchody Dnia Rodziny, Dnia Solidarności itp. Pałac był tak naprawdę małym miastem w mieście. Znajdowały się w nim: bar mleczny (gdzie można było zjeść śmietankowy torcik w kształcie gwiazdy, którego smak starsi Berlińczycy do dziś z rorzewnieniem wspominają), bar Espresso oraz Mocca bar, jak również trzy restauracje (Spreerestaurant, Palastrestaurant, Lindenrestaurant), ponad to teatr, kręgielnia, oczywiście galeria sztuki, a nawet poczta i dyskoteka. Z tą ostatnią wiąże się śmieszna historia. Podczas jednej z kontroli budowanego obiektu członkinię Politbiura Inge Lange zdziwiło głębokie na metr i szerokie na sześć metrów zagłębienie w podłodze. Na pytanie, czemu ma to służyć wyjaśniono jej, iż chodzi o basen i połączone z nimi sauny. Oburzona towarzyszka Lange zaczęła energicznie protestować, że jak to niby sobie budowniczowie wyobrażają, aby trzy piętra poniżej Sali Plenarnej latali na golasa spoceni ludzie, którzy by jeszcze może przyszło do głowy by wyjść tak na zewnątrz. Projekt trzeba było zmienić, co oznaczało rezygnację ze „spa”. Ale co zrobić z rozpoczętymi pracami? Pojawił się pomysł, by w wyrwę w posadzce wbudować parkiet do tańczenia, a fakt, że przy okazji zaprojektowano obrotowy podest, który można było podnieść i opuścić, sprawił, że dyskoteka stała się highlightem całego Pałacu.
Pałac miał urzeczywistnić utopię w duchu socjalizmu i chyba mu się to udało. Nic dziwnego, że  był licznie odwiedzany. W latach 1976-1990 liczba gości miała sięgać 5 mln rocznie. Popularność ta nie uchroniła obiektu od nadania mu kilku przezwisk. I tak Pałac Republiki nazywano potocznie min. Palazzo prozzo, Balastem Republiki (nie bez powodu – wprawdzie koszty jego budowy nie zostały nigdy ściśle określone, oficjalnie mówiło się o 485 milionach marek, ale padały też sumy rzędu 800 milionów marek, a nawet miliarda marek), oraz Sklepem z lampami Ericha. To ostatnie określenie odnosiło się do 1001 lamp w Foyer.

Sklep z lampami Ericha, (Bundesarchiv, Bild 183-R0706-417 / Sindermann, Jürgen / CC-BY-SA 3.0)
W wizji „utopii socjalizmu” nie zapomniano jednak, kto w całej zabawie jest najważniejszy: zcentralizowana władza. Znalazło to także swoje odbicie w rozwiązaniach kwestii technicznych. Przykładowo ogrzewanie w budynku było zarządzane centralnie, a nie podzielone na poszczególne  segmenty Pałacu, w konsekwencji czego w razie jego awarii we wszystkich pomieszczeniach było zimno, a nie tylko w niektórych z nich. Podobnie ludność nie zapomniała, że Pałac był przede wszystkim siedzibą władz obranych w niedemokratyczny sposób, dlatego też stał się celem akcji wyrażających protest wobec panującego ustroju. W latach 80-tych kilku muzycznym grupom punkowym udało się zorganizować w  Pałacu nielegalne koncerty. Wystawiono też w nim zakazane sztuki teatralne jak „Quartett” Heinera Müllera.
Po zmianie ustroju pełnił przez pewien czas funkcję forum kulturalnego. Do ciekawszych wydarzeń naszego millenium zalicza się zaś wystawa chińskiej Armii Terakotowej w 2003. Nie uratowało to jednak ostatecznie budynku. Berlińczyków postanowiono uszczęśliwić na siłę Zamkiem Miejskim. Wbrew, a może właśnie dzięki sprzecznym odczuciom, jakie „Sklep z lampami Ericha” wywoływał w mieszkańcach niemieckiej stolicy żądano jego pozostawienia i protestowano przeciw rekonstrukcji Pałacu Berlińskiego. W jego obronie wypowiedział się nawet w 2006 New York Times słowami „niektóre budynki trudno kochać”[1], oraz aktorka Sandra Bullock. The Times zaś napisał:”ten znienawidzony przez wielu ludzi z powodu swojej komunistycznej historii budynek byłby idealny, by pokazać, jak społeczeństwo potrafi patrzeć w przyszłość, bez rozstawania się z sentymentalnymi elementami swojej przeszłości.”[2] Ostatnimi próbami niedopuszczenia do rozbiórki obiektu były artystyczne eventy. Min. norweski artysta Lars Ramberg ustawił na jego dachu ogromny napis ZWEIFEL [ZWĄTPIENIE].
Władza postawiła jednak na swoim - podobnie, jak w 1950 roku, kiedy to z kolei mimo międzynarodowych protestów wysadzono pozostałości po  Zamku Berlińskim. Teraz jego odbudowa ma budować krocie. Listę wydatków otwierają 120 miliony EUR, które pochłonęło wyburzenie Pałacu Republik. Ciekawa jestem, czy za ok. 60 lat Niemcy będzą wysadzali swoje obecne dzieło i rekonstruowali Sklep z lampami Ericha...











[1]Sueddeutsche Zeitung, 17. Mai 2010, M. Honfelder „ Abriss: Palast der Republik”
[2]j.w. (tłumaczenie własne)

12 marca 2017

Seks po niemiecku



Pomieszczenie gospodarcze. Na jednej za ścian wisi szafka elektryczna, na podłodze leżą spore ilości słomy. Kobieta w seksownej czarnej koszulce i pończochach wprowadza do pomieszczenia robotnika, który ma się zająć naprawą szafki elektrycznej. Mężczyzna ma na twarzy czarną maskę.
Kobieta: To jest właśnie szafka elektryczna, z którą  mamy problemy. Jakby mógł Pan ją sprawdzić...
Mężczyzna: No dobrze, ale dlaczego leży tutaj siano?
Kobieta: Dlaczego masz na twarzy maskę?
Mężczyzna: W takim razie  mi obciągnij.
Kobieta podchodzi i zaczyna rozpinać spodnie robotnika. Dalszego przebiegu wydarzeń nie będę tu opowiadać, jako że opisana scena pochodzi z niemieckiego filmu pornograficznego. 
Czy potraficie sobie wyobrazić, że właśnie tą scenę nauczyciel zaprezentowałby Waszym dzieciom w szkole w ramach zajęć z komunikacji? Jakoś mam odczucia, że w Polsce następnego dnia po takiej lekcji wszystkie media trąbiłyby o bezeceństwach, jakie nauczyciel pokazuje swoim uczniom, a księża obrzuciliby ze swoich ambon danego metodyka ekskomuniką. W Niemczech znam nauczyciela, któremu opisana scena posłużyła jako materiał na lekcję z komunikacji. Przedmiotem zajęć była analiza spójności wypowiedzi. Za wybór materiału nikt prowadzącego zajęcia karami nie obłożył.
Muszę przyznać, że po kilkuletnich obserwacjach, jak Niemcy podchodzą do tematu ludzkiej seksualności, mam wrażenie, że to naród cierpiący w tym temacie na rozdwojenie jaźni. Z jednej strony sąsiedzi za Odrą wydają się być niezwykle otwarci i nieskrępowani. W niemieckich saunach publicznych (bez podziału na płeć) obowiązuje nakaz korzystania z nich nago. U nas pozostajemy w takim przypadku raczej w kostiumach kąpielowych. Nie jest to zarzut z mojej strony pod naszym adresem. Osobiście wolę polską wersję na korzystanie z sauny. Nie z pruderyjności, ale po prostu nie koniecznie lubię oglądać, co obcym ludziom wisi między nogami tudzież co zazwyczaj skrywają pod biustonoszem. W Niemczech nikt się tym nie przejmuje, dumnie swoje walory prezentuje, serwując sobie jednocześnie dawkę oględzin innych ciał. Mnie za to bardziej ciekawi fakt przymusowości korzystania z sauny nago. Jakoś mi się to kłóci z ogólnie wszem i wobec opiewanymi zasadami wolności każdej jednostki, którymi to Niemcy tak się chełpią. Dziś jednak nie o polityce, więc nad tą kwestią pochylać się dalej nie będę.
Podobną miłością jak sauny obdarzane są tzw. plaże FKK, czyli po prostu plaże nudystów. Jest ich w Niemczech stosunkowo sporo. Generalnie wydawać by się zatem mogło, że naszym zachodnim sąsiadom gołe pośladki obcych ludzi tak często obiły się o oczy, że ciężko ich zakłopotać. Okazuje się jednak, że tak prosta ta historia nie jest.
Jakiś czas temu znajomy był na imprezie integracyjnej swojej firmy. Około stu pracowników brało w niej udział. Odbywała się ona w brazylijskiej knajpie. Atmosfera była ponoć rewelacyjna do czasu występu tancerki ubranej na modłę tancerek z Hawajów. 2/3 towarzystwa miała rzekomo nie wiedzieć, gdzie podziać oczy podczas jej show. Nieswoja atmosfera osiągnęła apogeum, gdy jeden z kolegów należący do "niepruderyjnej" frakcji zaczął razem z występującą wykonywać taniec pod  tyczką bambusową. Znajomy zdający mi relację  z tego wydarzenia opowiedział, że po sali rozszedł się wówczas szept, jakoby zachowanie ich kolegi było nieprzyzwoite i skandaliczne. Ktoś miał wręcz opuścić salę oburzony, że ściągnięto go do nocnego klubu...

Mogę sobie doskonale wyobrazić daną imprezę. Region, w którym wylądowaliśmy w Niemczech jest w temacie seksu dziwny. Z jednej strony za żart z podtekstem można zostać zdzielonym przez łeb Biblią. Z drugiej strony masa tu bud kempingowych rozsianych przy drogach, gdzie prostytutki oferują swoje usługi. Muszę przy tym zaznaczyć, że pisząc "tu" mam na myśli północne Niemcy Zachodnie, we wschodnich rejonach kraju preferowane są ponoć agencje towarzyskie w murowanych przybytkach. Może upodobanie Niemców do agencji towarzyskich wynika z faktu, że według opublikiowanych w 2015 roku badań w Niemczech co czwarta para z dziećmi nie uprawia seksu nawet raz na miesiąc?

Tak się składa, że w trakcie pisania tego posta sprzed naszych okien wycięto drzewa na życzenie właściciela działki nieopodal. Były to przepiękne drzewa. Latem cieszyły nas zielenią, a zimą, gdy spadł śnieg, tworzyły bajeczny krajobraz. Teraz widzimy domki, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia. (To tyle w nawiązaniu do ustawy "Lex Szyszko", gdzie powoływano się min. na przepisy obowiązujące w Niemczech. Moim osobistym zdaniem są one do d... i teraz nie wiem, do kogo się zwrócić o odszkodowanie za popsucie nam widoku z okna:(((

Tych drzew już nie ma:((( Chlip, chlip

Skoro już nie ma drzew i śpiewających w nich ptaków, to przynajmniej wieczorami lubimy sobie popatrzeć na gwiazdy. Typowo dla regionów protestanckich  mało kto zawiesza w oknach firanki i tym sposobem w wyniku obserwacji gwiazd staliśmy się też niechcącymi świadkami życia seksualnego naszych sąsiadów... Powiem tylko tyle: każdy piątek o 22:00, 7 minut według tego samego schematu. Jeśli jest to model większości par przynajmniej naszego regionu, to chyba zaczynam rozumieć obecność tych bud kempingowych...
Prostytucja jest w Niemczech legalna. Tutejsze prawo uznaje także pary homoseksualne i zezwala im na ślub (od 01.06.2016 w lanadach Berlin, Brandenburgia oraz we Wschodniej Saksonii kościół ewangelicki dopuścił dla nich także możliwość ślubu kościelnego). Znam nauczyciela filozofii i etyki, który żyje wspólnie z księdzem kościoła ewangelickiego. Wiedza o jego orientacji i związku jest powszechnie znana, i nie stanowi powodu do jego dyskryminacji. Trzymający się za ręce mężczyźni na ulicy także nie wzbudzają jakiejś chorej ciekawości. A jednak, gdy przejść do statystyk odnośnie akceptacji społeczeństwa niemieckiego dla związków homoseksualnych na jaw wychodzi pewien rozdźwięk. Najnowsze wyniki badań ogłoszone w styczniu tego roku przez Antidiskriminierungsstelle des Bundes (urząd do walki z przejawami dyskryminacji przy Parlamencie Niemieckim) ponownie pokazały, że tylko na pierwszy rzut oka ogromna większość Niemców (aż 83% badanych) wyraża pełną akceptację dla osób o orientacji homoseksualnej. Bardziej szczegółowe pytania wykazały już, że 40% pytanych miałoby ogromny problem z homoseksualną orientacją swojego dziecka. Dalej okazało się, że 26% badanych nie chce mieć z tematem homoseksualności nic tudzież możliwie mało wspólnego... Owe niekompatybilne ze sobą liczby zdaje się potwierdzać fakt, że w samym roku 2016 do wyżej wspomnianego urzędu zgłoszono 800 przypadków dyskryminacji z powodu orientacji seksualnej. A to odmówiono parze kobiet wynajmu mieszkania, a to nie przyjęto innej osoby do pracy ze wskazaniem na jej preferencje seksualne.
Ale nie tylko pary seksualne potrafią budzić zgorszenie. Chodzę regularnie na basen i raz miałam okazję wysłuchać dość kuriozalnej rozmowy kilku uczniów ok. 6 klasy. Będąc w różnych kabinach przebieralni próbowali dojść do tego, gdzie który z nich się znajduje:
uczeń A: Gdzie jesteś?
uczeń B: W kabinie D.
uczeń C: Niemożliwe, bo w kabinie D to ja jestem.
uczeń A: Do kabiny obok mojej wszedł pan i taka pani, żeby się przebrać.
uczniowie B i D: Opowiadanie sprośnych rzeczy jest zakazane!!!
W tym  momencie nadstawiłam mocniej ucha.
uczeń A: Ale jakich sprośnych?!
uczeń D: Pani XY mówiła nam przecież, że kiedy pan i pani są razem, to jest to sprośne!
"Boże, co opowiadają tym dzieciom w tutaj w szkole?!" pomyślałam sobie tylko.

Mimo całej zaobserwowanej pruderyjności społeczeństwo niemieckie ma za sobą dyskusje, o których w Polsce możemy tylko pomarzyć. Jedną z nich wywołał wyjątkowo dziwny akt seksualny odbyty w 2001 roku przez dwóch mężczyzn. Jeden z nich (Armin Meiwes) był sadystą, drugi (Bernd Brandes) masochistą. Meiwes miał ciągoty kanibalistyczne, Brandes marzył o byciu zjedzonym i opublikował w internecie ogłoszenie, w którym poszukiwał osoby gotowej na zrealizowanie jego fantazji. Odpowiedział  na nią Meiwes. Obydwaj mężczyźnie uzgodnili wszystkie szczegóły, podobno spisali nawet umowę (nie udało mi się jednak do jej treści dokopać), po czym umówili się na swoje tête-à-tête, podczas której ich znajomość została w dosłownym tego słowa znaczeniu skonsumowana.
Przypadek ten wstrząsnął tutejszą opinią publiczną. Meiwes, dziś określany mianem kanibala z Rotenburga, został skazany najpierw na 8,5 lat więzienia, po czym pół roku później jego czyn zakwalifikowano inaczej i wyrok podniesiono na 15 lat. W tym roku Meiwes powinien opuścić mury więzienia. Niemniej to nie sama dziwaczna randka, a ostatnie słowa Meiwsa po ogłoszeniu pierwszego wyroku dały napęd do dyskusji poruszającej niezwykle wiele aspektów życia jednostki w społeczeństwie i narzuconych jej ograniczeń. "To skandal, że ludziom jest zabronione, by pozwolić się zjeść." tak kanibal z Rotenburga skwitował decyzję sądu. Przez kraj przelały się fale rozmów nt. równości praw obywateli. Skoro homoseksualiści mają prawo do wspólnego życia, to dlaczego ludzie o innych preferencjach nie mogą mieć prawa zrealizować swoich fantazji, o ile nie czynią tego wbrew woli jednej ze stron układu. W przypadku Meiwsa i Brandesa chodziło ostatecznie o dwóch dorosłych mężczyzn o upodobaniach homoseksualnych i dość ekstremalnych ciągotach sadystyczno-masochistycznych, którzy wiedzieli na co się decydują. Marzenie Brandesa o śmierci poprzez zjedzenie to jednak nie tylko temat na dyskusję o dopuszczalnych w życiu społecznym marzeniach seksulanych. Bo dlaczego pragnienie śmierci wywołane popędem seksualnym miałoby być większej wagi aniżeli pragnienie eutanazji przez starego, czy też ciężko cierpiącego człowieka i na odwrót? 

W każdym kraju znajdą się ludzie o upodobaniach i fantazjach seksualnych uznawanych przez większą część społeczeństwa za nietypowe. Jednak nie każdy kraj był i jest gotów na tak kontrowersyjne debaty publiczne. W tej kwestii Niemcy okazali się dostatecznie otwarci, by to zrobić. Oczywiście zjadanie ludzi jest u sąsiadów za Odrą ciągle niedopuszczone przez tamtejsze prawo, podobnie jak eutanazja. Dopuszczona jest natomiast aborcja (ścieżkę do obecnego prawa opisałam tutaj: http://sbundowani.blogspot.com/2016/04/fanatyzm-i-kobiece-majtki.html). 
Ostatnio pod debatę publiczną poddano kolejny temat: o faktycznym równouprawnieniu kobiet w Niemczech. Wywołała ją Nora Bossong, autorka książki "Rotlicht" ["Czerwone świała"], wygłaszając opinię, że w dzisiejszych Niemczech kobieta może być kanclerzem, znanym naukowcem, biznesswomen, ale w branży erotycznej jest nadal tylko przedmiotem. Do takiego wniosku doszła na podstawie swoich obserwacji świata płatnej miłości. Jej reportaż wpisuje się w trend  opublikowanych w ostatnim czasie książek, które odsłaniają kulisy najstarszego zawodu na świecie na gruncie  niemieckim. Wyłania się z nich dość spójny obraz klientów przybytków rozpusty w  Niemczech: lubiący pokazać władzę manifestowaną min. przez coraz bardziej absurdalne życzenia... Bossong stawia w swojej książce pytanie, dlaczego dzielnice czerwonych latarnii są nastawione tylko na męskich klientów? Jednocześnie w wywiadzie dla "Kulturzeit" na Sat 3 Bossong uderzyła na alarm, by społeczeństwo nie odwracało oczu od problemu, bo "to nasi sąsiedzi, przykładni mężowie i ojcowie, którzy w domach publicznych pokazują zupełnie inne, czasami dość brutalne oblicze". Bossong podkreśla ciężką sytuację kobiet zarabiających swoim ciałem.  Większość prostytutek, jakie spotkała zbierając materiały, to obcokrajowczynie, które do tego zawodu pchnęło nienajlepsze położenie materialne. Niemieckie prostytutki mają należeć do wyjątków. I tu zahaczamy o kolejny temat, o którym się co jakiś czas w Niemczech mówi: o moralności Niemców, którym ich dobre położenie materialne pozwala na manifestowanie swojej władzy w sferze seksu, poczynając od wizyt w przybytkach rozpusty w swoim kraju, a kończąc na eskapadach do Tajlandii dla zabawy z tamtejszymi dziewczętami. Bo jakby tak się uczciwie przyjrzeć, to wydarzenia, jakie miały w Sylwestra 2015/2016 w Kolonii wywołały ogromną złość opinii publicznej na męską część uchodźców, a okazuje się, że niemieccy mężczyźni wcale nie lepiej się zachowują za drzwiami pokojów prostytutek. Czy fakt, że płacą im za spożytkowanie ich ciała daje im prawo na przedmiotowe traktowanie tych kobiet?
Tylko, czy niemieccy mężczyźni są faktycznie bardziej władczy w stosunku do kobiet, którym za seks pacą aniżeli mężczyźni innych narodowości? Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć. Być może emancypacja w wydaniu niemieckim, (o której pisałam tutaj: (http://sbundowani.blogspot.com/2016/03/dzien-kobiet-w-niemczech-czyli-o-tym.html) spowodowała, że pewna grupa Niemców szuka wentylu dla swojej sfrustrownej męskości właśnie w taki, a nie inny sposób. A może faktycznie pieniądz pełni rolę swoistego afrodyzjaka. Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż ma inne wyjaśnienie. Jego zdaniem w dzisiejszych Niemczech pokutuje społeczny model byłych Niemiec Zachodnich. W Niemczech Wschodnich plaże FKK były niezwykle popularne. W Niemczech Zachodnich nagość i rozmowy o seksie były tematem tabu. W tamtejszym społeczeństwie burżuazyjnym liczyła się piękna fasada, za którą mieszkała przykładowa rodzina. Upust swoim fantazjom dawało się gdzie indziej. Niemcy Wschodni byli w tej kwestii mniej pruderyjni. Zdaje się to potwierdzać znana mi literatura. Po upadku muru berlińskiego model zachodni przelał się na wschodnią część Niemiec. Na ten temat jednak się nie rozmawia. Znaczyłoby to bowiem postawienie w wątpliwość morali byłych Niemiec Zachodnich i to w porównaniu z byłym NRD(!), a do tej rozmowy społeczeństwo niemieckie jeszcze nie dorosło.