12 czerwca 2017

Przychodzi baba do lekarza cz.1



Są tacy ludzie, którzy po upadku wstaną, otrzepią się i pójdą dalej, a do dentysty zgłaszają się tylko na czyszyczenie zębów. Ja niestety do nich nie należę, a że dodatkowo jestem osobą dość aktywną, to choć tego nienawidzę, w ostatecznym rachunku składam lekarzom stosunkowo regularne wizyty:(
Ubezpieczenie zdrowotne to żywy temat zarówno wśród obywateli danego kraju, jak i emigrantów, którzy muszą się dość szybko zorientować w systemie, w którym wylądowali. W ciągu tych wszystkich lat spędzonych w Niemczech miałam okazję poznać zarówno te niezwykle jasne, jak i okrutnie ciemne strony tamtejszego systemu ubezpieczeń zdrowotnych.



Pierwszą różnicą w porównaniu z Polską jest fakt, że w Niemczech istnieje kilka kas chorych. Jak wszystko ma to swoje dobre i złe strony. Do dobrych zaliczyłabym możliwość wyboru. Złe to wypaczenia w oferowanych usługach, jakie takie rozwarstwienie kas chorych wprowadziło.

Odpowiednikiem polskiego NFZ jest AOK. Jeśli nie chcemy korzystać z usług AOK, to można się rozejrzeć za inną kasą chorych. Moi znajomi bardzo chwalą sobie Technische Krankenkasse. Szczytem marzeń jest ubezpieczenie prywatne. Tutaj do wyboru już jest cała masa kas chorych. Co ciekawe, nie trzeba być pacjentem ubezpieczonym w 100% prywatnie. Wystarczy ubezpieczenie w 50%, czy w 30%, a magiczne zaklęcie „pacjent prywatny” otwiera przed nami wszystkie drzwi.  Nie jestem natomiast pewna, czy każdy ma możliwość ubezpieczenia się prywatnie tylko w jakimś procencie, czy jest to możliwe tylko w określonych zawodach.
Ja miałam okazję przetestować na własnej skórze kasę AOK oraz ubezpieczenie prywatne.


Jeszcze jako studentka podlegałam w Niemczech ubezpieczeniu w państwowej kasie chorych, czyli właśnie wspomnianej AOK i narzekać nie mogłam. Co prawda skorzystałam w czasie mojego rocznego stypendium tylko dwa razy z jej usług. Właściwie to trzy razy, jako że pierwsza wizyta u dentysty skończyła się tym, że ratowanie pękniętego zęba skończyło się jego złamaniem po trzech dniach i musiałam iść na poprawę partaczej roboty. Nie dotyczy to jednak funkcjonowania AOK, tylko kwalifikacji tamtejszych lekarzy, którym to poświęcej więcej uwagi w następnym poście.

10 lat po studiach serwis AOK niezwykle się pogorszył. Kiedy jako studentka byłam pacjentką państwowej kasy chorych obowiązywał system minimalnych dopłat do wizyt/wystawianych recept. Były to kwoty rzędu 10 EUR. W międzyczasie je zniesiono i zastanawiam się, czy ma to wpływ na obecny poziom świadczeń tej kasy. Za horendlanie wysokie składki ma się dość marny dostęp do leczenia. Na wiele specjalistycznych badań pacjent AOK nie uzyska skierowania. Jeśli nie opłaci ich prywatnie, to może wręcz o nich zapomnieć. Gdy zaś już na jakieś specjalistyczne badanie uzyska skierowanie, to często musi dość długo czekać na jego wykonanie. Teoretycznie rzecz z AOK ma się podobnie jak w Polsce. Teoretycznie. Na to, że najlepiej nie być ubezpieczonym w AOK wpływa fakt istnienia innych kas chorych. Mam wrażenie, że bycie pacjentem każdej innej kasy gwarantuje lepsze usługi od tych oferowanych przez AOK. Jednak największą szkodą dla pacjentów AOK jest ubezpieczenie prywatne, czyli dokładnie to, jakie ja obecnie posiadam.

„Takich osób, jak Pani nie potrzebujemy. Mamy dość swoich prywatnych pacjentów.” - te słowa usłyszałam na początku mojej przeprowadzki do Niemiec, kiedy miałam jeszcze ubezpieczenie państwowe. Nie tylko mi tak bezceremonialnie oznajmiono, że godnymi leczenia są tylko osoby z prywatnym ubezpieczeniem. Znajoma z Brunszwika skarżyła się na podobny problem. Miała skierowanie do neurologa. Szukała w sumie w trzech miastach przychodni, która byłaby zainteresowana ją przyjąć. Podobne historie słyszałam jeszcze od dwóch innych osób. Jedna z nich potrzebowała pilnie się zgłosić do ortopedy. Po 4 m-cach poszukiwań znalazł się wreszcie lekarz, który nie kręcił nosem, że pacjent był z AOK. Ja w porównaniu miałam szczęście, jako że przyjął mnie trzeci dentysta, do którego wówczas zadzwoniłam.
Kiedy po kilku miesiącach drugi raz odesłano mnie z placówki, do której zgłosiłam się zgięta w pół z bólu, tylko dlatego, że nie mieli ochoty na kontakty z AOK, Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż, wówczas jeszcze narzeczony, wściekł się zarzucił pracownikom rasizm i zgłosił sprawę do Izby Lekarskiej.
 
Dlaczego pacjent prywatny jest tak pożądny? Ponieważ za niego lekarz dostaje stawkę 2,3, a za pacjenta z AOK tylko 1. Oznacza to, że jeśli przykładowo czyszczenie zębów kosztuje 50 EUR, to tyle też lekarz dostanie za pacjenta z AOK, zaś za pacjenta prywatnego zainkasuje 115 EUR.
Oczywiście jest sporo osób ubezpieczonych w AOK, które może tak niemiłych sytuacji nie doświadczyły. Faktem jest jednak, że podział na pacjentów ubezpieczonych państwowo i prywatnie powoduje swoistego selekcję, a co za tym idzie na tych „lepszych” i „lepciejszych” przynajmniej w niektórych regionach Niemiec.



Kiedy Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż walczył o mnie jak oszalały, próbując mnie przekonać do zamieszkania z nim w Niemczech, zorganizował pewnego razu coś w rodzaju swoistego targu krów, na którym to próbował siebie mnie sprzedać. Wyliczał wówczas wszystkie aspekty związane z jego pracą, które miały ułatwić nam tam życie. Do wykonywania właśnie takiego, a nie innego zawodu miał dążyć ze względu na mnie. Patrzyłam wówczas na niego osłupiałymi oczami, bo tak po prawdzie nie rozumiałam, co do mnie mówił. W końcu na życie z nim nie zdecydowałabym się tylko ze względu na jakieś fajowe, cokolwiek to miało znaczyć, ubezpieczenie zdrowotne. Miałam swoje w Polsce, na które ja osobiście nie narzekałam, no może czasem… Nie mając przeglądu przez system ubezpieczeń zdrowotnych w Niemczech ciężko mi było zrozumieć, o czym on w ogóle do mnie mówił. Po drugim przypadku nieprzyjęcia mnie przez placówkę ze względu na formę mojego ubezpieczenia zaczęło mi świtać.

Dziś jako osoba ubezpieczona prywatnie, a do tego nosząca niemieckie nazwisko jestem przyjmowana wszędzie z otwartymi ramionami i uśmiechem od ucha do ucha. Ostatnio badanie kontrolne wykryło jakiegoś klumpa. Należało sprawdzić, czy klump jest złośliwy, czy nie. Dwa dni potem wykonano mi ciągu jednego dnia niezwykle specjalistyczne badania na sprzęcie, które jak potem wyczytałam w Polsce mają tylko dwie placówki. To kolejny atut w Niemczech. Sprzęt, o którym u nas szpitale nawet w dużych miastach mogą niejednokrotnie tylko pomarzyć, stanowi standard wyposażenia szpitali/klinik specjalistycznych nawet w miasteczkach z liczbą mieszkańców 50 000. Tylko co z tego, jeśli nie każdy ma taki łatwy dostęp do niego? Nie omieszkano mnie bowiem poinformować, że pacjentów AOK tak łatwo na to badanie nie biorą…
Podobnie lekarz wycinający Najcudowniejszemu Pod Słońcem Mężowi zgrubienie, jakie mu się zrobiło na plecach na koniec zabiegu stwierdził, że wyślą je jeszcze do analizy, czy dana tkanka nie jest zmianą nowotworową, po czym dodał, że tej procedury nie stosują w przypadku pacjenta z AOK. Jak to podsumował Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż: „W myśl zasady, pacjent z AOK może jakby co zdechnąć, a prywatnego warto utrzymać dłużej przy życiu, bo na nim się więcej zarobi.”. Dość okrutna ocena, ale obawiam się, że pewna prawda się w niej kryje. Dlatego też mam mieszane uczucia do podziału na ubezpieczenie państwowe i prywatne. Wszystko jest super, jeśli ma się to drugie, ale ono jest niezwykle drogie i tylko ograniczona liczba osób może sobie na nie pozwolić. Naszym szczęściem jest w tym momencie praca Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża. Teraz wreszcie rozumiem, co próbował mi kilka lat temu wytłumaczyć. Pracownikom w jego zawodzie ustawodawca stawia wymóg posiadania ubezpieczenia prywatnego, ponieważ jednak zmuszanie obywateli do tak wysokich wydatków jest niezgodne z prawem, to ustawodawca, czyli państwo ponosi część narzuconych mu siłą kosztów. Do ubezpieczenia można włączyć rodzinę. Składki są wówczas trochę inaczej naliczane, ale w ostatecznym rozrachunku są i tak niższe niż ubezpieczenie w AOK. Kompletny paradoks: przy o wiele niższych kosztach ubezpieczenia otrzymuję o wiele lepsze usługi.



Czym się jeszcze różni prywatne ubezpieczenie? W przypadku pacjentów AOK rozliczenia odbywają się jak w Polsce. Po wizycie lekarskiej rachunki za usługę wysyłane są bezpośrednio do kasy chorych. Pacjenci prywatni dostają rachunki do domu. Należy je wpisać na specjalny formularz i odesłać do kasy chorych. Ta sprawdza je i dopiero po zatwierdzeniu przelewa pieniądze na konto pacjenta. Oznacza to nieraz, że czasami trzeba najpierw z własnych środków opłacić rachunek, a pieniędze za niego otrzyma się dopiero po jakimś czasie. Nieraz wynikają niemiłe niespodzianki, bo kasa chorych stwierdza, że jakiejś pozycji nie zwróci. Nie jest ona uwzględniona w ich tabelach itp. Dlatego planując droższy zabieg, warto wcześniej spytać kasę chorych, czy pokryje jego koszty, ew. w jakim stopniu.
Moim zdaniem, rozwiązanie stosowane przy rozliczeniach prywatnych pacjentów ma na celu wywołanie odpowiedniego efektu psychologicznego. Będąc ubezpieczona chociażby w NFZ w Polsce nie zastanawiałam się nigdy nad kosztami moich wizyt, tylko szłam bez wahania do lekarza, gdy moim zdaniem taka potrzeba zaistniała. Teraz mimo że 99% kosztów leczenia moja kasa chorych bezproblemowo mi zwraca, to jednak trzy razy się zastanowię, czy aby dana wizyta jest naprawdę potrzebna.

Jaki morał z tego wpisu? Odpowiadając narzekającym na NFZ pacjentom polskich placówek, stwierdzam, że jakby spojrzeć na codzienność z perspektywy polskiej i niemieckiej przychodni, to w ostatecznym rozrachunku wielkiej różnicy nie ma.  I tu, i tu trzeba prywatnie zapłacić, żeby mieć w ogóle dostęp do pewnych świadczeń, czy też przyspieszyć całą procedurę. Jedyne co, to zarówno w przypadku ubezpieczenia prywatnego, jak i państwowego w Niemczech kasa chorych pokrywa koszt znacznej części leków przepisanych na receptę. Ale jakby tak dokładnie przeanalizować wysokie składki, jakie tam obowiązują, kupuje je sobie właściwie sam pacjent. I tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy post. Następnym razem wprowadzę Was na oględziny do niemieckiego gabinetu lekarskiego.
Trzymajcie się zdrowo!

3 komentarze: