W ostatnim poście przybliżyłam Wam dzień powszedni w niemieckiej szkole, dziś zgodnie z obietnicą chcę opowiedzieć, jak wygląda egzamin maturalny u naszych sąsiadów za Odrą. Jednak za nim do niego dojdziemy pozwolę sobie zrobić przegląd przez całą drogę edukacujną przeciętnego Niemca, jako że ma on niezwykle ważne znaczenie, z jakim i jakiej jakości papierkiem opuszcza on mury szkoły średniej.
Na wstępie pragnę jeszcze raz zaznaczyć, że w Niemczech każdy land ma swoją własną politykę edukacyjną, która naprawdę może sporo różnić się od polityki landu sąsiedniego. Taki rozstrzał w systemie nauczania czyni życie codzienne w Niemczech dość skomplikowanym. Przeprowadzka do innego landu oznacza niejednokrotnie nieuznanie kwalifikacji zawodowych. Z taką sytuacją został skonfrontowany chociażby Mój Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż. Zastanawialiśmy się bowiem nad przeniesieniem do Pocztadamu, okazało się jednak, iż mimo jego naukowego tytułu doktora musiałby znowu iść na studia, żeby wykonywać swój zawód... Podobnie ciężko mają dzieci. Przeniesienie z jednego landu do drugiego może skutkować dla nich koniecznością powtarzania jednej, czy nawet dwóch klas, jako że w poprzedniej szkole przerabiały zupełnie inny materiał niż uczniowie w nowej szkole. Zarówno ja, jak i praktycznie wszyscy znani mi Niemcy uważają cały ten system za jedną wielką bzdurę, ale państwo federacyjne rządzi się swoimi prawami.
Moje dotychczasowe obserwacje dotyczą przede wszystkim systemu szkolnictwa w Saksonii Dolnej, Nadrenii Północnej-Westfalii (landów posiadających system edukacyjny na dośćđ niskim poziomie w całych Niemczech), oraz Saksonii-Anhalt (będącym pod względem jakości przeciwieństwem systemów landów powyżej wspomnianych). Dzięki moim znajomościom z nauczycielami mam jeszcze jako takie pojęcie o edukacji w Bremie, Berlinie, Saksonii oraz Bawarii i nie omieszkam co ciekawszych informacji odnośnie tych landów wpleść w poniższą opowieść, niemniej moją uwagę poświęcę w głównej mierze wymienionym na samym początku dwóm landom.
Tradycją praktykowaną w całych Niemczech, niezależnie od landu jest "Einschulung", czyli pierwszy dzień w szkole, o czym mogliście przeczytać w przeszłości w poniższym poście: http://sbundowani.blogspot.de/2015/09/pierwszy-dzien-szkoy.html
Drugą spójną dla całych Niemiec była długi czas konstrukcja systemu szkolnictwa, czyli cała ścieżka edukacyjna, która również za sprawą różnych rządów w poszczególnych landach uległa w ostatnich latach zróżnicowaniu. Mieszkańcy naszego zachodniego sąsiada rozpoczynają naukę w wieku lat sześciu pójściem do szkoły podstawowej. Ta trwa cztery lata. Następny etap to szkoła wyższa i tu mamy do wyboru już kilka opcji, których dostępność różni się w zależności od landu. Niemniej w tradycyjnym schemacie do wyboru pozostają: Gymnasium (odpowiednik naszego liceum), Realschule (szkoła dla słabszych uczniów), Berufsbildendeschule (przysposabia do zawodu), Hauptschule (szkoła, która daje podstawową bazę edukacyjną), oraz Integrierte Gesamtschule (IGS). Tylko Gymnasium kończy się maturą, pozostałe szkoły mają swoją formę egzaminu końcowego, który jednak nie stanowi przepustki na studia. Uczniowie ze świadectwem z Realschule mogą dopiero po dodatkowym kształceniu podchodzić do matury. Nie jest to jednak możliwe dla uczniów Hauptschule, jedynie Fachhauptschulabschluss (specjalistyczny egzamin końcowy w Hauptschule) może umożliwić dalszą naukę w specjalistycznej szkole wyższej. Osoby z Hauptschulabschluss mogą jednak zrobić z czasem Realschulabschluss, a dalej maturę. Natomiast IGS to połączenie wszystkich form szkół i jako egzamin końcowy uczniowie mogą wybrać zarówno "licealną" maturę, jak i pozostałe formy egzaminów końcowych typowe dla poszczególnych form szkół.
Tak szroki podział szkół uważam za całkiem fajne rozwiązanie, bo przecież poszczególne dzieci mają różne umiejętności, predyspozycje, możliwości przyswajania materiału, czy też po prostu stoją na różnym poziomie rozwoju - jedne są bardziej dziecinne, inne wręcz przeciwnie. I u nas mówi się już od kilku lat, że jednym z największych błędów była likwidacja techników i zawodówek. Dodatkowo niemiecki system jest tak skonstruowany, że w każdej chwili można przejść do innego typu szkoły, jeśli np. uczeń wykaże się umiejętnościami, które lepiej rozwijać w szkole o innym charakterze. Co więcej, po ukończeniu nawet szkoły niedającej możliwości zdania egzaminu dojrzałości, system wciąż pozostawia dla takich osób otwartą furtkę na studia wyższe. W najgorszym wypadku, jak już tej matury się nie ma, to istnieje możliwość odbycia specjalnego kształcenia pod kątem studiów, które kończy się egzaminami wstępnymi na uniwersytet. Niegłupie to rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że człowiek rozwija się całe życie i jeśli nawet w wieku lat 22 nie jest pewien, co chce robić i pójdzie gdzieś do pracy, to zawsze w późniejszym wieku, gdy odkryje swoje powołanie, może pójść na studia i kształcić się w konkretnym kierunku. Pod tym względem my, Polacy z naszym owczym pędem do liceum, a potem na studia, moglibyśmy coś przejąć od Niemców. W końcu nie każdy musi mieć tytuł magistra w wieku 24 lat.
Na ostrze noża wzięto licea z zamiarem zrównania ich poziomu względem innych szkół, co spowodowało, że nagle wszyscy rodzice zapragnęli widzieć swoje skarby w ławach tychże szkół. Efekt był taki, że w liceach znalazło się wielu uczniów, którzy po prostu sobie w nich nie radzili. Ministerswo Oświaty obniżyło zatem poziom nauczania (miało to miejsce zarówno w Saksonii Dolnej, jak i w NRW). Na tym jednak nie koniec. Podczas gdy wybitnych uczniów się nie wspiera, to istnieje obowiązek organizowania dla słabych zajęć wyrównawczych. Ale gdyby tylko. Niejednokrotnie mają miejsca zdarzenia, że z powodu jednego niedającego sobie radę ucznia zwoływane są w godzinach lekcyjnych konferencje z udziałem wszystkich nauczycieli wykładających w danej klasie, co oznacza, że sześć, czy siedem klas ma odwołane lekcje z powodu jednego ucznia, który z pedagogicznego punktu widzenia powinien być np.w Realschule.
Standardem staje się także powoli fakt, że ok. połowa uczniów w klasie ma jakieś zaświadczenia odnośnie dysleksji, dygrafii, dyskalkulii, i innych dys, wystawianych namiętnie przez lekarzy (wiem, podobny problem mamy w Polsce, mam jednak nadzieję, że nie osiągnie on nigdy takich rozmiarów jak tutaj w Saksonii Dolnej). W większości przypadków to efekt tragicznego nauczania w szkołach podstawowych (opisałam ten problem w dziale "Lekcja niemieckiego": http://sbundowani.blogspot.de/2016/05/mydo-made-by-me-czyli-ide-do-szkoy-w.html) Niejako modą stało się, żeby dziecko było wyjątkowe, potrzebujące indywidaulnego traktowania, więc zaświadczenia "dys" są mile widziane przez rodziców, zwłaszcza, że lekarze dla osłody wpisują na ich dole formułkę "istnieje możliwość, że są to oznaki ukrytej genialności dziecka". Tym sposobem rodzice mają na piśmie potwierdzenie o wyjatkowości ich potomka, a jednocześnie załatwili, by ich pociecha była oceniana według specjalnych kryteriów czyniącymi wręcz niemożliwymi przeniesienie ucznia do innego typu szkoły. Procedura ta jest obecnie nagmiennie stosowana w Saksonii Dolnej oraz NRW i stanowi kolejną przyczynę, dlaczego poziom nauczania w tych landach leci na łeb, na szyję.
Moje dotychczasowe obserwacje dotyczą przede wszystkim systemu szkolnictwa w Saksonii Dolnej, Nadrenii Północnej-Westfalii (landów posiadających system edukacyjny na dośćđ niskim poziomie w całych Niemczech), oraz Saksonii-Anhalt (będącym pod względem jakości przeciwieństwem systemów landów powyżej wspomnianych). Dzięki moim znajomościom z nauczycielami mam jeszcze jako takie pojęcie o edukacji w Bremie, Berlinie, Saksonii oraz Bawarii i nie omieszkam co ciekawszych informacji odnośnie tych landów wpleść w poniższą opowieść, niemniej moją uwagę poświęcę w głównej mierze wymienionym na samym początku dwóm landom.
Różne drogi prowadzą do Rzymu, czyli przegląd przez typy szkół w niemieckim szkolnictwie
Tradycją praktykowaną w całych Niemczech, niezależnie od landu jest "Einschulung", czyli pierwszy dzień w szkole, o czym mogliście przeczytać w przeszłości w poniższym poście: http://sbundowani.blogspot.de/2015/09/pierwszy-dzien-szkoy.html
Drugą spójną dla całych Niemiec była długi czas konstrukcja systemu szkolnictwa, czyli cała ścieżka edukacyjna, która również za sprawą różnych rządów w poszczególnych landach uległa w ostatnich latach zróżnicowaniu. Mieszkańcy naszego zachodniego sąsiada rozpoczynają naukę w wieku lat sześciu pójściem do szkoły podstawowej. Ta trwa cztery lata. Następny etap to szkoła wyższa i tu mamy do wyboru już kilka opcji, których dostępność różni się w zależności od landu. Niemniej w tradycyjnym schemacie do wyboru pozostają: Gymnasium (odpowiednik naszego liceum), Realschule (szkoła dla słabszych uczniów), Berufsbildendeschule (przysposabia do zawodu), Hauptschule (szkoła, która daje podstawową bazę edukacyjną), oraz Integrierte Gesamtschule (IGS). Tylko Gymnasium kończy się maturą, pozostałe szkoły mają swoją formę egzaminu końcowego, który jednak nie stanowi przepustki na studia. Uczniowie ze świadectwem z Realschule mogą dopiero po dodatkowym kształceniu podchodzić do matury. Nie jest to jednak możliwe dla uczniów Hauptschule, jedynie Fachhauptschulabschluss (specjalistyczny egzamin końcowy w Hauptschule) może umożliwić dalszą naukę w specjalistycznej szkole wyższej. Osoby z Hauptschulabschluss mogą jednak zrobić z czasem Realschulabschluss, a dalej maturę. Natomiast IGS to połączenie wszystkich form szkół i jako egzamin końcowy uczniowie mogą wybrać zarówno "licealną" maturę, jak i pozostałe formy egzaminów końcowych typowe dla poszczególnych form szkół.
Jedno z liceów w Saksonii Dolnej |
Tak szroki podział szkół uważam za całkiem fajne rozwiązanie, bo przecież poszczególne dzieci mają różne umiejętności, predyspozycje, możliwości przyswajania materiału, czy też po prostu stoją na różnym poziomie rozwoju - jedne są bardziej dziecinne, inne wręcz przeciwnie. I u nas mówi się już od kilku lat, że jednym z największych błędów była likwidacja techników i zawodówek. Dodatkowo niemiecki system jest tak skonstruowany, że w każdej chwili można przejść do innego typu szkoły, jeśli np. uczeń wykaże się umiejętnościami, które lepiej rozwijać w szkole o innym charakterze. Co więcej, po ukończeniu nawet szkoły niedającej możliwości zdania egzaminu dojrzałości, system wciąż pozostawia dla takich osób otwartą furtkę na studia wyższe. W najgorszym wypadku, jak już tej matury się nie ma, to istnieje możliwość odbycia specjalnego kształcenia pod kątem studiów, które kończy się egzaminami wstępnymi na uniwersytet. Niegłupie to rozwiązanie, biorąc pod uwagę, że człowiek rozwija się całe życie i jeśli nawet w wieku lat 22 nie jest pewien, co chce robić i pójdzie gdzieś do pracy, to zawsze w późniejszym wieku, gdy odkryje swoje powołanie, może pójść na studia i kształcić się w konkretnym kierunku. Pod tym względem my, Polacy z naszym owczym pędem do liceum, a potem na studia, moglibyśmy coś przejąć od Niemców. W końcu nie każdy musi mieć tytuł magistra w wieku 24 lat.
Licea, gatunek zagrożony
Ten moim zdaniem całkiem sensownie zorganizowany system rujnuje jednak polityka dwóch partii: Zielonych i SPD w każdym landzie, gdzie są one u władzy. Na zakończenie podstawówki nauczyciele wystawiają każdemu uczniowi rekomendację odnośnie dalszej ścieżki edukacyjnej, ale za sprawą uprawianej polityki wspomnianych partii rodzice zaczęli bać się posyłać swoje pociechy do innego typu szkół aniżeli licea. Założeniem programowym tych dwóch frakcji jest bowiem zrównanie wszystkich poziomów szkół w myśl idei "wszyscy są równi". Idea piękna, poprawna politycznie, zapomniano jednak, że wszyscy są równi, ale mają różne umiejętności i to na litość boską nie jest ani przestępstwem, ani nie stanowi ujmy. Odpowiedzmy bowiem sobie na pytanie: "Czy osoba niewidoma może być kierowcą autobusu?". "Nie, nie może być". Za to taka osoba może być rewelacyjnym muzykiem. Założenia edukacyjne w Saksonii Dolnej są jednak takie, że z niewidomych próbuje się robić kierowców zamiast poszukać w nich innych talentów.
Na ostrze noża wzięto licea z zamiarem zrównania ich poziomu względem innych szkół, co spowodowało, że nagle wszyscy rodzice zapragnęli widzieć swoje skarby w ławach tychże szkół. Efekt był taki, że w liceach znalazło się wielu uczniów, którzy po prostu sobie w nich nie radzili. Ministerswo Oświaty obniżyło zatem poziom nauczania (miało to miejsce zarówno w Saksonii Dolnej, jak i w NRW). Na tym jednak nie koniec. Podczas gdy wybitnych uczniów się nie wspiera, to istnieje obowiązek organizowania dla słabych zajęć wyrównawczych. Ale gdyby tylko. Niejednokrotnie mają miejsca zdarzenia, że z powodu jednego niedającego sobie radę ucznia zwoływane są w godzinach lekcyjnych konferencje z udziałem wszystkich nauczycieli wykładających w danej klasie, co oznacza, że sześć, czy siedem klas ma odwołane lekcje z powodu jednego ucznia, który z pedagogicznego punktu widzenia powinien być np.w Realschule.
Standardem staje się także powoli fakt, że ok. połowa uczniów w klasie ma jakieś zaświadczenia odnośnie dysleksji, dygrafii, dyskalkulii, i innych dys, wystawianych namiętnie przez lekarzy (wiem, podobny problem mamy w Polsce, mam jednak nadzieję, że nie osiągnie on nigdy takich rozmiarów jak tutaj w Saksonii Dolnej). W większości przypadków to efekt tragicznego nauczania w szkołach podstawowych (opisałam ten problem w dziale "Lekcja niemieckiego": http://sbundowani.blogspot.de/2016/05/mydo-made-by-me-czyli-ide-do-szkoy-w.html) Niejako modą stało się, żeby dziecko było wyjątkowe, potrzebujące indywidaulnego traktowania, więc zaświadczenia "dys" są mile widziane przez rodziców, zwłaszcza, że lekarze dla osłody wpisują na ich dole formułkę "istnieje możliwość, że są to oznaki ukrytej genialności dziecka". Tym sposobem rodzice mają na piśmie potwierdzenie o wyjatkowości ich potomka, a jednocześnie załatwili, by ich pociecha była oceniana według specjalnych kryteriów czyniącymi wręcz niemożliwymi przeniesienie ucznia do innego typu szkoły. Procedura ta jest obecnie nagmiennie stosowana w Saksonii Dolnej oraz NRW i stanowi kolejną przyczynę, dlaczego poziom nauczania w tych landach leci na łeb, na szyję.
Oceny, waluta, którą nauczyciele kupują sobie swój spokój, a uczniowie przepustkę nawet na studia
Sposób wystawiania ocen też różni się w zależności od landu. Podczas gdy w Saksonii-Anhalt, czy w Saksonii obowiązujące zasady są podobne do tych z polskich szkół, to w Saksonii Dolnej panuje w tej kwestii jedna wielka niewiadoma niejednokrotnie do dnia wystawienia ocen końcowych. Nie ma tutaj dzienników klasowych. Każdy nauczyciel zapisuje gdzieś u siebie poszczególne oceny. Na ocenę końcową składają się oceny w 50% ze sprawdzianów i w 50% z odpowiedzi ustnych ocenianych przez nauczyciela "z pedagogicznego punktu widzenia". Gdy nauczyciel wystawi zbyt surową ocenę musi się z niej niejednokrotnie przed samym dyrektorem tłumaczyć, toteż większość nauczycieli dla swojego świętego spokoju wystawia taką ocenę, by nie mieć samemu kłopotów. Klasówka, która w klasie wypadła zbyt źle musi zostać poprawiona, ewentualnie nauczyciel musi pisać do dyrektora całe pismo wyjaśniające z prośbą o zaakceptowanie wystawionych not. Tej zasadzie przewodziła myśl, aby nauczyciele dawali faktycznie sprawiedliwy format zadań (czyli taki, jaki wcześniej został przećwiczony na zajęciach), w praktyce służy temu, by przepchnąć nawet najsłabszych. Znowu wielu nauczycieli decyduje się na danie tak prostych zadań, żeby potem się nie szarpać z przełożonym. Na koniec semestru nie wolno wystawić oceny niższej o dwa stopnie od oceny z poprzedniego semestru, bo to z pewnością nie wina ucznia, że tak gwałtownie spadł. Wystawienie oceny niedostatecznej związane jest dla nauczyciela z całą masą nieprzyjemności, poczynając od szkalujących komentarzy kolegów, że pedagogicznie zawalił, że z pewnością nie chciało mu się sensownie poprowadzić lekcji, że jak to w ogóle możliwe, żeby uczeń dostał niedostateczną ocenę, po specjalne zebrania i konferencje, na których nauczyciel jest poddawany "przesłuchaniom", dlaczego wystawił tak złą notę. Podsumowując w jednym zdaniu panujące w Saksonii Dolnej wytyczne Ministerstwa Oświaty: to nie uczeń, tylko nauczyciel ma się tłumaczyć, czemu ten pierwszy nie przyswoił materiału. Tak ustalone wytyczne odnośnie oceniania uczniów powodują, że ci, choć nieraz w ogóle na to nie zasługują przechodzą do kolejnej klasy i to na całkiem niezłych ocenach! A te są naprawdę na wagę złota, bowiem to na ich podstawie uczeń jest dopuszczany do matury. Zasada też pseudodziałająca, bo od kolegów nauczycieli wiem, że ich dyrektor szkoły niejednokrotnie interweniował w przypadku uczniów niedpouszczonych do matury... Na czym owa interwencja miała polegać? Np. na wprowadzeniu zasady, że jeśli uczeń tylko złoży protest przeciw niedopuszczeniu do egzaminu dojrzałości, to dyrektor go dopuszcza. To własciwie po co ten cały cyrk z ocenami, skoro i tak każdy potem może podchodzić do matury? A żeby tej nie zdać w Saksonii Dolnej to już trzeba chyba na rzęsach stanąć.
W Saksonii Dolnej dzienników ocen brak, ale za to zaopatrzenie toalet dla nauczycielek jest na jak najwyższym poziomie |
Ranking poziomu nauczania w poszczególnych landach
Jeśli jednak, któryś z uczniów zrezygnuje wcześniej z liceum i przejdzie po 10 klasie do Realschule, to ukończy tą szkołę bez zdawania jakiegokolwiek egzaminu końcowego z tzw. "Rozszerzonym świadectwem Realschule". (przynajmniej taka zasada panuje w Saksonii Dolnej).
To przepychanie na siłę dalej uczniów dalej, czy ich umiejętności na to pozwalają, czy nie, powoduje mimo naprawdę fajnych lekcji, sprzętu i możliwości edukacyjnych, jakie szkoły oferują w swoich murach, że w ogólnym rozrachunku uczniowie w niektórych landach w Niemczech kończą swoją edukację z dość niskim poziomem wiedzy. Obecnie Saksonia Dolna pod względem efektywności, jakości oraz przyczynku do rozwoju gospodarki znajduje się w rankingu systemów szkolnictwa poszczególnych bundeslandów na 10 miejscu. Najgorzej od lat wypada Berlin ze swoim ostatnim miejscem na 16 pozycji. Stolica ma od lat problem szkół z dużą ilością uczniów obcego pochodzenia, którzy nie dają sobie rady z programem. Wielce możliwe, że dotknie to za chwilę Bawarię przepełnioną obecnie uchodźcami. Land ten od lat plasował się w pierwszej trójce pod względem poziomu nauczania. Znany w kręgach szkolnych był z niezwykle skrupulatnego i wybrednego doboru nauczycieli. Teraz jednak zalany przybyszami z Bliskiego Wschodu i Afryki zrezygnował z dopuszczania do wykonywania zawodu nauczyciela osób, które przeszły specjalne studia nauczycielskie (tzw. Referendariat, który najczęściej trwa 2 lata), tylko zgodził się przyjąć w swoje szeregi edukacyjne każdego, kto zgodzi się pracować jako nauczyciel z uchodźcami. Sądzę, że na efekty w spadku poziomu nie trzeba będzie długo czekać. Dość źle rzecz przedstawia się także sytuacja w Bremie, która od lat "gotuje swoją własną zupkę". W Bremie mogą pracować nauczyciele wykształceni tylko w tym landzie stosujący potem dość dziwaczne metody nauczania, których efekty wypadają niezwykle słabo w rankingu. Także Schleswig-Holstein wypada jeszcze słabiej niż Saksonia Dolna. Od pewnego czasu w rankingach poziomu nauczania króluje Saksonia, a zaraz za nią plasuje się Turyngia - landy, które zachowały jeszcze sporo z socjalistycznego sposobu nauczania. Na 6 miejscu plasuje się Saksonia - Dolna, którą jednak ostatnio okrzyknięto landem, w którym najtrudniej zdać maturę. Rocznie tylko 30% wszystkich uczniów szkół średnich tego landu kończy naukę ze zdanym egzaminem dojrzałości. Landami, gdzie maturę dostaje się niejako w prezencie są właśnie Saksonia Dolna i NRW... Ale zanim opowiem, w jaki sposób się to dzieje, to najpierw trochę tradycji.
Obyczaje maturalne
Przed samą maturą w szkole panuje tzw. "Mottowoche". Przez ostatni tydzień szkoły uczniowie przychodzą każdego dnia przebrani zgodnie z mottem danego dnia.
Mottowoche 2016, czwartek: Prostytutki i alfonsi |
Nauczyciele też się przebierają |
Ostatniej nocy "Mottowoche" uczniowie śpią w szkole i ją demolują. Kolejny rocznik musi ją sprzątać i w ramach zemsty za swoją ciężką pracę zostawia w kolejnym roku jeszcze większy syf do uprzątnięcia swoim następcom. Nie rozumiem tej tradycji i dziwię się, że dyrektorzy szkół na to przystają, bo były przypadki, że w ramach demolowania szkoły wprowadzono w ich mury traktory, wymalowano spreyem ściany, wyłożono całe korytarze sianem itp. Nie wiem w ilu landach odbywa się to na takich zasadach. W Saksonii Dolnej stanowi to standard i jak się ostatnio dowiedziałam od znajomej Amerykanki w USA, w jej stanie uczniowie żegnają się ze szkołą podobnie.
W Saksonii Anhalt miałam jednak przyjemność obserwować inną formę świętowania. Uczniowie przygotowują dla nauczycieli i kolegów z młodszych klas program rozrywkowy oraz kręcą videoklipy itp.
Zadania maturalne nie do oblania
Gdy ten punkt programu zostanie zaliczony, przychodzi w końcu czas na wielki dzień.
Teoretycznie egzamin dojrzałości ma się opierać na ogólnych wytycznych programowych, tzw. Kerncurricula. Problem polega na tym, że każda szkoła w Saksonii Dolnej tworzy swoje własne Kerncurricula. W toku całej nauki w liceum, czyli od 5 do 12 klasy przerabia się w sumie ok. 10-12 książek. Nie ma odgórnego spisu lektur, toteż w każdej szkole mogą być to zupełnie inne książki. Dlatego zadania maturalne na niemieckim są często skonstruowane w taki sposób, by literatury za mocno nie tykać, a jeśli już, to tekst jest podany. Tu mogę się zgodzić, że pomysł sprawdzenia, jak uczeń radzi sobie z analizą nieznanego mu wcześniej tekstu nie byłaby mimo wszystko głupi, gdyby wcześniej w toku nauki przerabianoby formaty zadań faktycznie kształtujące te umiejętności, ale że tak nie jest opowiedziałam Wam już w moim poprzednim poście w punkcie "Lekcja niemieckiego". Jak bowiem zanalizować jakiś tekst bez ogólnej wiedzy o literaturze, czy też umiejętności napisania zwykłej (nie linearnej) rozprawki? Zadania maturalne na niemieckim zawierają zatem bardzo często punkt, by oprzeć się na własnych doświadczeniach. I tak trzy lata temu jednym z zadań była analiza artykułu z gazety w oparciu o własne zdanie na dany temat. Ciężko nie zdać takiej matury, bo słuszność opinii nie podlega dyskusji, a wytyczne odnośnie oceny pracy mówią jasno, że sposób przeprowadzonej analizy to np. tylko 40% oceny końcowej. Bo moi drodzy, cała tajemnica w sprezentowanej maturze z niemieckiego polega nie na zadaniach, ale wytycznych odnośnie ich oceny.
I tak w tym roku uczniowie w Saksonii Dolnej mieli do wyboru trzy tematy: Analizę wiersza "Kriegslied" Ericha Mühsama (70% oceny końcowej to sama interpretacja, kolejne 30% to porównanie oceny wojny z jej oceną w powieściach "Na Zachodzie nic nowego" Remarquesa oraz "In Stahlgewittern" Jüngera"), Interpretację fragmentu powieści Thomasa Manna "Buddenbrokowie" (70% oceny) z odniesieniem się do pragmatycznych wypowiedzi Kanta (30%) oraz tzw. Sporządzenie analizy problemu poruszonego w zbiorze zaprezentowanych tekstów. Postawionym pytaniem dla zadania było "Literatura - po co jest na w ogóle potrzebna?" Aby na nie odpowiedzieć uczniowie dostali wyciąg z artykułu z prasy, komiks, fragment wywiadu, statystykę i jeszcze kilka wyciągów z książek. Zadania zatem same w sobie nie wyglądają tak źle, a ostatnie wydaje się być niezwykle ambitnym, wymagającym już umiejętności, jakie rozwija się na uniwersytecie pisząc prace naukowe. Niestety to tylko pozory. Zaglądam bowiem do wytycznych dla nauczycieli, jak mają oceniać prace i widzę, że jako analizę wiersza traktuje się już jego opowiedzenie własnymi słowami. Aby spełnić kryteria owych 70% należy jeszcze określić rym i umieć określić charakter wiersza. Trzeci, tak niezwykle ambitnie brzmiący temat okazuje się być igraszką w rękach dziecka, gdy wiemy, że otrzymane przez nauczycieli wytyczne odnośnie oceny dopuszczają praktycznie wystawienie dobrej oceny za uprawianie plagiatu. Cały dokument mający nadać ramy oceny tegoż zadania składa się praktycznie z trybu przypuszczjącego. "Uczniowie mogą ten format potraktować w taki, ale i w inny sposób.", "Dokonując analizy problemu uczniowie nie powinni pisać w pierwszej osobie lp., ale nie stanowi to błędu. "Przypomnę tak na wszelki wypadek, że ogólna zasada analizy tekstu mówi, iż powinna się ona opierać na tym, co tekst mówi, a nie co analizujący o nim sądzi, czy też jak on mu się podoba. Takie uwagi, jeśli jest na to stosowne miejsce, można włączyć dopiero na koniec. Określona w Saksonii Dolnej kryteria oceny pozwala, by uczeń całą pracę oparł na swoich osobistych odczuciach bez zagłębiania się w podane do zanalizowania materiały, zwłaszcza, gdy poczytamy sobie dalej wytyczne Ministerstwa: "Możliwym, ale niekoniecznym aspektem jest...", "Problematyka nie musi zostać poddana zróżnicowanej analizie.", "Kompletność prezentacji aspektów omawianej problematyki nie jest wymagana."(!), itd. przez prawie dwie strony A4.
Ocena wypracowań była zawsze najtrudniejsza, bo nie da się ich ocenić jak matematyki, ale jeśli wymogi są określone w taki sposób, że wszystko praktycznie jest dozwolone, to po co właściwie pisać cały ten egzamin? Wybór tego zadania oznaczał maturę w kieszeni, bowiem uczeń musiałby nie napisać nic, żeby nie zdać. I tak w ostatecznym rozrachunku najtrudniejszym zadaniem okazało się zadanie nr 2, choć jak pomyślę sobie o swojej maturze, to ten format zadania z przedłożonymi przed nos potrzebnymi tekstami ciągle jest pryszczem. Nie ważne, według informacji jakie do mnie dochodzą większość uczniów wybrała na maturze z niemieckiego prezent od Ministerstwa - trzeci temat.
Rodzic lew
Wydawać by się zatem mogło, że takich dylematów nie powinni mieć nauczyciele matematyki. Przedmiot ścisły, więc i sposób oceny powinien być jasno określony. No cóż, w tym roku rodzice wielu uczniów podchodzących w Saksonii Dolnej do matury uznali, że zadania były o wiele za wiele za trudne oraz zbyt kompleksowe. Ten punkt wszelkich wiadomości uważam osobiście za najbardziej interesujący, że do takiego wniosku doszli rodzice, których wcale na egzaminie nie było. Wraz ze swoimi potomkami złożyli oni skargę do Ministerstwa Edukacji, które w odpowiedzi postanowiło wydać dla nauczycieli oświadczenie, by ci sprawdzając prace dopasowali odpowiednio ocenę. Więcej informacji w liście brak. Ani nie podano nowych kryteriów oceniania, ani żadnych ram dla minimalnych wymagań. Czyli "każdy sobie rzepkę skrobie". Konsekwencją będzie prawdopodobnie fakt, że ocenę z matematyki będzie można w bardzo łatwy sposób zaskarżyć, a tego szkoły boją się najbardziej. Lęk ten tłumaczy wiele kuriozalnych ustaleń odnośnie opisanego przeze mnie wcześniej oceniania prac uczniów. Posiadanie ubezpieczenia prawnego przez nauczyciela to tutaj mus. Bywały już przypadki, że nauczyciel lądował przed sądem za sprawą zbyt surowej oceny z testu według opinii jakiegoś rodzica. Czyli jak znam życie, maturę z matematyki też będzie w tym roku niezwykle ciężko oblać, bo nikt nie ma ochoty uprzyjemniać sobie życia włóczeniem się po sądach. I chyba coraz bardziej zaczynam rozumieć, dlaczego na wielu uniwersytetach niemieckich na kierunkach technicznych królują jako studenci i asystenci Rosjanie oraz Ukraincy. Dla nich poziom matematyki w niemieckich szkołach jest niejednokrotnie śmiechu wart. Obserwuję to też u dzieci znajomych Rosjan, którzy w wyniku preprowadzki przeszli z rosyjskiego na niemiecki system nauczania i przy takich przedmiotach jak matematyka, czy fizyka po prostu pytają się po co mają chodzić do szkoły, bo ich wiedza wybiega ponad tutejsze ramy programowe. Co ciekawe, podobne obserwacje zbieram odnośnie uczniów pochodzących z Iraku. W przedmiotach, gdzie brak dobrej znajomości niemieckiego nie stanowi dla nich wielkiej przeszkody wykaszają niemieckich uczniów. Znajomy fizyk powiedział mi raz, że to on jako nauczyciel nie jest w stanie ich czegoś nowego nauczyć. Niemcy jednak przekonani o idealności swojego systemu nauczania nie uznają irackiej matury nawet częściowo (w zakresie przedmiotów ścisłych) i tak młodzież z tamtego regionu jest posyłana z powrotem do szkół. A można by zorganizować dla takich osób po prostu nauczanie uzupełniające z przedmiotów, których w Iraku nie mieli.
Gdy matematyka zawiedzie zostają jeszcze chemia i języki obce
Na tym tle w miarę sensownie wypada znowu chemia. W ramach egzaminu maturalnego uczniowie przeprowadzają doświadczenia i opisują zarówno ich przebieg, jak i wyniki oraz wychodzące z nich wnioski. Także kryteria oceny zostały w miarę jasno określone, tak że faktycznie osoby zdające ten przedmiot musiały udowodnić, że posiadają stosowny poziom wiedzy.
Co mi się podoba w maturze z języka obcego, to na egzaminie często nie jest sprawdzane tylko w jakim stopniu uczeń dany język opanował, ale niektóre zadania nawiązują do twórczości literackiej, czy filmowej z danego regionu językowego. Skoro już na niemieckim literatura światowa jest omijana, to chociaż na lekcji języka obcego poświęca się uwagę najważniejszym twórcom z danego kręgu kulturowego (najczęsciej jednemu, ale i tak lepsze to niż nic).
Słówko na ucho, czyli za kulisami matury "niecentralnej"
Egzamin z omówionych do tej pory przedmiotów zdawany jest w ramach tzw. centralnej matury - tzn., że zadania są przygotowywane przez Ministerstwo Oświaty danego landu. Są jednak przedmioty, gdzie zadania maturalne przygotowywane są przez nauczycieli. Zalicza się do nich np. sztuka, czy filozofia. Od razu pozwolę sobie zaznaczyć, że osobiście podoba mi się, że w Saksonii Dolnej uczniowie mają w szkole filozofię, we wschodnich lanadach nie ma tego przedmiotu w programie szkolnym (jest za to niejednokrotnie astronomia, której z kolei brak w zachodniej części). Niemniej skontrolowanie poziomu wiedzy z filozofii opuszczających mury szkolne uczniów przebiega w takiej sytuacji niezwykle indywidualnie. Czy egzamin był na wysokim poziomie, czy był niemalże sprezentowany zależy w dużej mierze od nauczyciela. Wprawdzie proces przygotowania zadań egzaminacyjnych jest długi. Nauczyciel musi opracować trzy różne zadania, a następnie odesłać je do Ministerstwa Oświaty. To ono ostatecznie wybiera jeden z nich, który uczniowie danej szkoły otrzymują na maturze. Także i sam nauczyciel dowiaduje się dopiero w dniu egzaminu, które zadanie zostało ostatecznie wybrane. I teraz znowu coś zdradzę. Są nauczyciele, którzy starają się zachować najwyższe standardy i przygotowują też zadania na miarę egzaminu dojrzewania, są jednak i tacy, którzy na tle innych chcą wypaść na niezwykle dobrych nauczycieli (a cóż potwierdzi to lepiej, jak nie dobre oceny maturalne uczniów) i choć jest to zakazane, zdradzają swoim pupilom z jakich tematów powinni się przygotować na egzamin...
Na koniec jeszcze jedna ciekawostka - w Niemczech w wielu landach można zdawać
religię na maturze. To tyle na temat rozdziału państwa i kościoła u
sąsiadów za Odrą, jeśli ktoś myślał, że u nich państwo świeckie
funkcjonuje perfekcyjnie.
Padnięty prawie u mety, czyli sprawdzanie matur jako akt męczeństwa nauczycieli
Wszystkie prace maturalne sprawdzane są najpierw przez nauczyciela danego przedmiotu, następnie przez koreferenta, a na koniec przez "kierownika przedmiotu" (osoby koordynującej program nauczania w danej szkole). W Saksonii Dolnej dziwnym trafem w czasie matur obkłada się niejednokrotnie nauczycieli masą dodatkowych zajęć, szkoleń i konferencji trwających do samego wieczora, tak że na kontrolę prac nie pozostaje im dużo czasu. Część z tych obowiązkowych zebrań została narzucona odgórnie przez samo Ministerstwo i kilku nauczycieli zwierzyło mi się, iż podejrzewają w tym specjalne działania, mające na celu niedopuszczenie zbyt wnikliwej kontroli prac egzaminacyjnych. Dowodów brak, ale obserwując już od kilku lat cały ten system, chyba bym się nie zdziwiła, gdyby faktycznie takie były ukryte zamiary tutejszego Ministerstwa Oświaty.
Na sam koniec pod pracami swój podpis składa dyrektor szkoły. Wielu nie ingeruje w ocenę nauczycieli, są jednak i tacy, którzy tak za wszelką cenę chcą mieć dobre wyniki w rankingach szkół, że uczniom, którzy matury mimo tych wszystkich udogodnień nie zdali, dodają sami od siebie brakujące punkty, by jednak i oni dostali swoje świadectwo dojrzałości. (O tym procederze słyszę od niektórych nauczycieli już od kilku lat...). Teoretycznie powinno się zgłosić takie działania, ale nikt nie chce narażać swojego tyłka, więc proceder kwitnie.
Poprawka dobra na wszystko
I w taki to łatwy sposób można uzyskać maturę w szkole w Saksonii Dolnej oraz kilku innych landach. Ach! O mały włos bym zapomniała: jeśli ktoś już mimo tych wszystkich
udogodnień egzaminu dojrzałości nie zda tudzież nie jest zadowolony ze
swojej oceny, to w czerwcu może go sobie ustnie poprawić. I tu znowu
działa zasada, że część nauczycieli zdradza tematy pytań, choć
teoretycznie jest to zakazane... Nie dziwi zatem, że studenci z regionów, gdzie matura przebiegła na takim stosunkowo śmiesznym poziomie, reprezentują na uniwersytetach niezwykle niski poziom wiedzy. Jako, że obracam się też w środowiskach akademickich, wiem jak sytuacja przedstawia się i na tutejszych uniwerystetach. Obecnie jest już tak źle, że wielu studentów nie ogarnia sposobu funcjonowania programu studiów...
Kiedyś może nie było lepiej, ale za to solidniej
Po latach obserwacji, a także i osobistej konfrontacji z różnymi systemami edukacyjnymi dochodzę do wniosku, że choć socjalistyczne podstawy nauczania, na jakich w znacznym stopniu opierał się jeszcze mój program szkolny, były może i nieraz nudne oraz nienajsensowniej opracowane, i bezwzględnie wymagały reformy, to w ostatecznym rozrachunku cieszę się, że jeszcze się na ten stary system załapałam, bo okazuje się, że mimo tych wszystkich mankamentów opuściłam jednak szkołę z solidną bazą w wielu przedmiotach. Oczywiście nadal żałuję, że nie miałam w szkole takiej chemii, jaką zaserwował mi w Niemczech mój kolega chemik, że biologia miała taki przebieg, że do szpiku kości ten przedmiot znienawidziłam, że część rzeczy, które musiałam się kiedyś nauczyć było zwykłym kuciem, po którym mi dziś wiele w głowie nie zostało. System kształcenia, który ja przeszłam nie był z całą pewnością idealny i nie zamierzam uprawiać tutaj nostalgii. Sama byłabym jedną z pierwszych osób, które pewne rzeczy w nim by zmieniły, ale z jakiejś przyczyny landy w Niemczech, w których zachowano jeszcze część struktur dawnego socjalistycznego nauczania wypadają w rankingach najlepiej. Zresztą naprawdę często widać też stosowną różnicę w kontaktach z ludźmi pochodzącymi z różnych stron Niemiec. I chyba nie bez przyczyny przybysze z Rosji, Białorusi i Ukrainy wręcz królują tutaj w niektórych przedmiotach.
A ja od mojego Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża usłyszałam pewnego dnia jeden z najcudowniejszych komplementów: że jego tytuł doktora nijak się ma do mojej polskiej matury. Tyle, że to nie jest komplement dla mnie, lecz dla kraju i pracujących w nim nauczycieli, którzy mnie wykształcili:)
Także moi drodzy Polacy - uczcie się! Nie przejmujcie wszystkiego bezapelacyjnie z zachodniego systemu nauczania i nie wstydźcie się swojej wiedzy. Starajcie się nie iść po najmniejszej linii oporu, tylko być faktycznie ekspertami w swojej dziedzinie. To może być Waszą kartą przetargową w Europie. Kiedy tak przyglądam się tutejszemu pozimowi w szkołach nie dziwią już takie kwiatki jak tutejsza firma grzewcza, która zamiast nam naprawić termę omal nie wysadziła nas w powietrze (historię mogliście poznać tutaj: http://sbundowani.blogspot.de/2016/01/polen-am-bau-historia-pewnej-termy.html), albo tak nam naprawiali samochód, że silnik się stopił (http://sbundowani.blogspot.de/2016/02/polen-am-bau-samochod-w-warsztacie.html),
czy też traumatyczne doświadczenia z tutejszymi niedouczonymi lekarzami (ale o tym w przyszłości).
Ten post dedykuję moim nauczycielom oraz kolegom z klasy, z którymi przed 15-u laty zdawałam razem maturę.