31 października 2016

Awantura o liście

Przyszła jesień, wyjątkowo brzydka w tym roku, ale nie o to chodzi. Jesień oznacza kolorowe liście spadające z drzew. Gdy pogoda dopisuje uwielbiam jesienne spacery po parku. W tym roku  jednak o wiele szybciej niż zazwyczaj do drzwi wielu zapukał obowiązek sprzątnięcia mokrych, na wpół zgniłych liści. Niby co za problem wydawałoby się. Biorę wór na śmieci, pakuję w nie liście i wywalam. Ano okazuje się moi drodzy czytelnicy, że Niemcy (jeśli nie w całym kraju, to przynajmniej w niektórych landach) zrobili z liści całą naukę. Walające się pod naszymi nogami liście podzielono bowiem na:

1. liście chodnikowo -uliczne:


2. liście rowowe (czyli leżące w rowie przy poboczu):

Niestety nie mam w okolicy lepszego rowu do sfortografowania. Generalnie podział dotyczy głębszych dołów.


3. liście trawnikowe:


Przy czym wśród wymienionyh typów liści rozróżnia się dwie grupy: prywatne i komunalne. I właśnie temu tematowi poświęcono jakiś czas temu w telewizji godzinny reportaż. Bohaterem reportażu był mężczyzna, któremu komunalne (jak kto woli to ogólnopaństwowe drzwewo) śmieciło liśćmi na jego prywatny trawnik. I czyje to są liście teraz? Drzewo rośnie za płotem, liście należą do drzewa, ergo: liście są komunalne. Urząd (bodajże od zieleni miejskiej) był zdania, że liście leżą już na prywatnym trawniku faceta, czyli zmieniły właścicela. Właściciel trawy odpuścił już w kwestii sprzątania liści-śmieci. Był gotów sam oczyścić swój ogródek i tu pojawił się kolejny problem, bo liście uliczno-chodnikowe można wyrzucać tylko do kontenerów przeznaczonych dla liści z ulicy i z chodników. Podobnie dla liści trawnikowych i rowowych przeznaczone są stosowne kontenery. W okolicy bohatera opisywanego reportażu znajdował się tylko kontener na liście rowowe, co oznacza, że liści z trawnika nie wolno mu tam wyrzuać i masz babo placek. Nadmienię, że ten kontener też był jakiś dziwny. Wykonany z metalowych prętów wyglądał bardziej jak klatka (z całkiem dużymi oczkami, więc większy wiatr te liście stamtąd i tak wywiewa...). Nieważne. Nie mój problem. Problem miał jednak facet z programu. Przez całą godzinę deliberowano nad wyjściem w jego sytuacji. Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż leżał już na ziemi i rechotał w niebogłosy, że Polak to by dawno wywalił te liście gdzie popadnie (czy pamiętacie jego miłość do polskiej segregacji śmieci? http://sbundowani.blogspot.de/2016/09/co-niemca-urzeka-w-polsce.html), a przede wszystkim nie bawiłby się w takie bezsensowne podziały, a ten Niemiec ściąga ekipę telewizyjną, żeby nagłośnić problem braku śmietnika na liście trawnikowe. Program zakończył się wnioskiem, że jego bohater musi albo przerzucić liście ze swojego ogródka na trawnik komunalny i niech się służby miejskie martwią (rozwiązanie jednak średnio legalne i przede wszystkim aspołeczne), albo dalej z trawnika komunalnego wrzucić je do rowu, a potem z rowu do kontenera na liście rowowe (rozwiązanie nadal niezbyt legalne, ale już przynajmniej nie aspołeczne)...

Kultura dyskusji jest w Niemczech niesamowicie zakorzeniona. A na terenach byłych Niemiec Zachodnich potrafi kwitnąć z wyjątkową intensywnością. W szkole Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża od trzech lat podnoszono podczas zebrań nauczycielskich co najmniej raz na dwa miesiące kwestię wprowadzenia zakazu stosowania przez uczniów w szkole komórek. Do domu przychodził rzygając już w progu po kolejnym z takich obrad. Temat był przedyskutowywany w zdłuż, wszerz i w kółko. Przed ostatnim posiedzeniem grupa pięciu nauczycieli poświęciła kilka godzin, by opracować 2 strony A4 pamfletu nt. temat. I w końcu zdarzył się cud, podjęto decyzję! Tylko dzięki Radzie Rodziców, która po 3 latach nagle się obudziła i zajęła stanowisko: "Zakaz.". I zakaz (bez czytania wspomnianego pamfletu) został jednogłośnie wprowadzony przez dyrektora. Skoro doszłam już do jego postaci, to pozwolę sobie zacytować jego słowa: "Lepszy miły dyktator niż taki, którego wszyscy się boją. Pozwalam dyskutować pracownikom, aby mieli poczucie, że mają wpływ na decyzje, a potem ustanawiam obowiązujące prawa.". To tyle w temacie demokracji. Co nie zmienia faktu, że uprawianie dyskusji to chyba po piłce nożnej drugi ulubiony sport narodowy Niemców. W sprawie wprowadzonego zakazu komórek ma się wkrótce odbyć szereg spotkań, aby przedyskutować podjętą decyzję. Najwidoczniej dzień bez obrad nad jakimś tematem to dzień stracony.



 Wspomniany 2 stronicowy pamflet z propozycją wprowadzenia zakazu stosowania komórek, smartphonów i tabletów dla uczniów klas 5-8.


Mieszkający tu Polacy nie raz opowiadając mi o swojej pracy wybijali mi głową dziurę w ścianie opowiadając o procedurach w ich firmach. "Pamiętasz ten problem, jaki musieliśmy rozwiązać w firmie 4 m-ce temu?" przywitał się jakiś czas temu ze mną Paweł. "Który problem, bo mieliście kilka?" odrzekłam. "Ten z linią produkcyjną. To naprawdę banał i łatwo można go usunąć, a tu przez ostatnie 4 m-ce mamy tylko co rusz nowe konferencje i zebrania z tego powodu. I dziś się spóźniłem właśnie przez kolejne posiedzenie w tej sprawie. Oszaleję. Ja to przywykłem do rozwiązań typu: `Panowie, mamy problem. Macie 48 h na jego rozwiązanie` a tu  się glindzi i glindzi.". Zgadza się. To co Niemców czyni szczęśliwymi, nas często wkurza. Zajęcia, jakie miałam na niemieckim uniwersytecie składały się w 50% z wygłaszanych referatów, w drugich 50% z dyskutowania na ich temat. Czasem ten podział wynosił 30% do 70%. Był to jeden z powodów, dla którego mimo nieoczekiwanego stypendium przyznanego mi przez uniwersytet niemiecki postanowiłam kontynuować studia w Polsce. Cieszyłam się, że podczas odbytego czasu studiów w Niemczech przełamałam swój typowy dla polskich studentów lęk przed zabraniem głosu na forum. Doceniałam fakt, że podszlifowałam umiejętność prowadzenia dyskusji, ale w którymś momencie zaczęłam mieć poczucie, że odbywane u sąsiadów za Odrą seminaria są w ostatecznym rozrachunku za mało merytoryczne. Problemem może nie była nawet sama ich konstrukcja. Dyskusje potrafią być bardzo rozwijające, ale jeśli praktycznie wszystkie zajęcia to jedna wielka dyskusja, jeśli nie jest określony jasno cel, w jakim się je prowadzi, jeśli nie ćwiczy się sztuki argumentacji, a bardziej chodzi, by każdy mógł się zaprezentować, to cierpi na tym ostatecznie jakość nauczania, a w przyszłości także i jakość debaty publicznej. Były oczywiście seminaria fantastycznie poprowadzone i to one zadbały, że z niemieckiego czasu studiów wyniosłam wspomniane umiejętności, niestety równie dużo zajęć zdawało się stanowić dyskusję bez głębszej struktury. Cóż, wszędzie są lepsi i gorsi nauczyciele/wykładowcy. Żaden niemiecki fenomen. Ponieważ jednak dyskusje zajmują tak wielką część w niemieckim systemie edukacyjnym, to traktowane są jako obowiązkowy punkt w życiu codziennym (przynajmniej taka jest moja teoria). Dyskutuje się zatem często i gęsto. Są sytuacje, gdy jestem zachwycona tym upodobaniem naszych sąsiadów, jak to było chociażby w przypadku idei dramatu "Terror" (http://sbundowani.blogspot.de/2016/10/1-godnosc-czowieka-jest-nienaruszalna.html), ale chyba częściej zastanawiam się, czy Niemcy uczą się od nas absurdu, czy my od nich "fachowej" debaty. Ach, cóż za dreszczyk emocji wywoływały kilka lat temu w Polsce zainicjowane przez radnego PIS Michała Grzesia obrady na temat upodobań seksualnych słonia Nino z poznańskiego zoo, który to miał bić samice trąbą. Obecnie z zapartym tchem śledzę wywody tegoż samego radnego w sprawie ucieleśniających proputinoską politykę lampartów perskich i dziwię się tylko, że tematu liści na ulicach wiatr jeszcze nie przygnał do Polski.
No cóż, każdy kraj ma swoje preferencje. Podczas, gdy u nas toczą się debaty natury zoologiczno-politycznej, to sąsiedzi za Odrą postawili na eko trend  w połączeniu z kwestiami religijnymi. Od miesięcy trwają bowiem w Niemczech dysputy, czy powinno się wprowadzić zakaz noszenia burek. Chyba faktycznie za wcześnie zdecydowałam się w przeszłości opuścić ławy niemieckiego uniwersytetu, jako że teraz  sensu tej dyskusji w ogóle  nie mogę pojąć. W Niemczech obowiązuje zakaz zakrywania twarzy w miejscach publicznych i uchylenie tej ustawy nie jest brane pod uwagę. A zatem krótka piłka. Nad czym tu deliberować? To co mi się wydaje proste, okazuje się nie być takowym dla wielu współrodaków Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża. Przy czym muszę tu uczciwie zaznaczyć, że znanych mi Ossis (Niemców Wschodnich) deliberacje na ten temat bardziej wkurzają, za to Wessis (Niemcy Zachodni) uznają je za konieczne, a że mentalność zachodniej części społeczeństwa nadaje w tym wypadku ton muzyce, to i dyskusja kwitnie niczym mięśnie na sterydach. I tym sposobem w ramach publicznej debaty poddaje się kontroli sklepy sprzedające na terytorium Niemiec odzież dla wyznawców islamu, stwierdza się, że większość z nich to centra salafistów (wyniki ogłoszone w telewizji Phoenix w drugiej połowie października), po czym dochodzi się do wniosku, że temat ten wymaga dalszej dyskusji. Nikt jednak nie podnosi kwestii (przynajmniej do moich uszu to nie doszło), że wyjątek w ustawie o zakazie zakrywania twarzy w postaci przyzwolenia na noszenie burki powoduje nierówne traktowanie obywateli państwa. Właśnie udziergałam sobie ostatnio prześliczną różową kominiarkę, z zielonym kwiatkiem na czole i chciałabym ją nosić zimą, bo przy temperaturach w okolicach 0°C marznie mi nos, niestety nie wolno mi:((( I gdzie tu sprawiedliwość? W burce przyjdzie mi chodzić.

Zanim jednak przyjdą prawdziwe mrozy, mam inny problem. Za naszymi oknami rośnie nie nasze drzewo, którego liście wiatr przywiewa nasz balkon. "Skoro wlazłeś między wrony, to kracz jak i one" mówi stare mądre przysłowie. Chcąc zatem spełnić obywatelski obowiązek przedyskutowaliśmy tę kwestię z Najcudowniejszym Pod Słońcem Mężem i doszliśmy do wniosku, że nie są to ani liście chodnikowo-uliczne, ani trawnikowe, ani rowowe. Obydwoje zgodziliśmy się na określenie ich mianem liści balkonowych. Niestety konteneru na liście balkonowe w naszej okolicy brak. Teoretycznie moglibyśmy je cichcem wyrzucić za barierkę, ale byłoby to świnstwo w stosunku do sąsiadów z parteru (przypominacie sobie mój post "Niemieckie Alternatywy 4" i opisaną w nim historię o podziale w sprzątaniu klatki schodowej oraz terenu wokół budynku? http://sbundowani.blogspot.de/2015/11/niemieckie-alternatywy-4.html) Ustaliliśmy również, że za wyrzucanie liści w lesie grozi wysoka kara. A co właściwie z liśćmi "wodnymi"? Nigdzie nie mogę znaleźć ustaleń odnośnie listowia pływającego w zbiornikach wodnych. Ha! Chyba typowo dla kogoś o polskich korzeniach znalazłam lukę w systemie:)



18 października 2016

nieskończoność x 164 = nieskończoność

(1) Godność człowieka jest nienaruszalna. Jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem wszelkich władz państwowych. 

Artykuł ten otwiera Ustawę Zasadniczą Republiki Federalnej Niemiec (w przekładzie Aleksandra Marka-Sadowskiego) i to na niego powołuje się prokurator generalna oskarżająca majora Luftwaffe Larsa Kocha o zestrzelenie 26.04.2016 lecącego z Berlina do Monachium porwanego przez islamskich terrorystów samolotu, których celem był zamach na stadion z 70 000 widzów meczu Niemcy-Anglia. 
Nic nie słyszeliście o tych wydarzeniach? Pewnie dlatego, że zanim doszło do ataku terrorystycznego major Koch samolot zestrzelił i byłby pewnie opiewany jako bohater narodowy, gdyby nie fakt, że na pokładzie samolotu znajdowało się 164 pasażerów. Teraz stoi przed sądem, który ma uznać go za winnego tudzież niewinnego morderstwa popełnionego na cywilistach.


Tak pokrótce przedstawia się akcja dramatu "Terror" Ferdinanda von Schiracha wyświetlonego wczoraj w wersji filmowej jednocześnie w niemieckiej, austriackiej, szwajcarskiej i słowackiej telewizji. (Czesi też albo w najbliższych dniach chcą, albo dopiero co film ten pokazali także u siebie  - nie za bardzo mogę połapać się w opisie na stronie ich programu).
Średnią mam opinię o telewizji publicznej w Niemczech (o prywatnej zresztą też), zwłaszcza biorąc pod uwagę ściągany przez nią w sposób niezgodny -zdaniem wielu niemieckich naukowców- z konstytucją BRD comiesięczny haracz w postaci opłaty abonamentowej, nijak mającej się do jakości większości prezentowanych w niej programów, ale tym razem można było stwierdzić, że raz na ruski rok widz otrzymuje za wydarte mu wręcz z gardła pieniądze coś naprawdę wartego obejrzenia. Co więcej widzom nie zaserwowano gotowca.  Zgodnie z koncepcją całego dramatu to publiczność wkłada togę sędziego i wydaje wyrok. W wypadku wczorajszej projekcji nie było możliwości odegrania scenki rodzajowej z Bundestagu, tzw. przeze mnie i opisanej tutaj: http://sbundowani.blogspot.de/2016/07/poskaczmy-jak-barany-historia-gosowania.html) metody "baraniego skoku", na którą to zdecydowało się część teatrów podczas inscenizacji, ale emocje związane z faktem, że głosowali jednocześnie obywatele kilku krajów naraz, rekompensował niezbyt porywającą telefoniczno-internetową drogę głosowania.

"Terror" bije rekordy popularności w tym roku w niemieckich teatrach. Sama próbowałam się dostać na sztukę w dwóch miastach i za każdym razem próba kupna biletów z już kilkumiesięcznym wyprzedzeniem kończyła się porażką. Tym bardziej ucieszyłam się na wieść o wyświetleniu jej ekranizacji. (Chyba po raz pierwszy od mojej przeprowadzki do Niemiec cztery lata temu cieszyłam się tu na jakiś program i autentycznie na niego czekałam). I nie zawiodłam się, zwłaszcza że i obsada była niczego sobie. Osobiście cenię bardzo grę Burgharta Klaußnera (tutaj w roli sędziego). W zeszłym roku można było oglądać go na ekranach kin w filmie "Der Staat gegen Fritz Bauer" ["Fritz Bauer kontra Państwo"] opowiadającym o walce w latach 50-tych i 60-tych prokuratora generalnego Hesji, tytułowego Fritza Bauera, o postawienie przed sąd zbrodniarzy nazistowskich. (Dla nieobeznanych z tematem pozwolę sobie przy okazji wspomnieć, że z racji braku zainteresowania ówczesnego państwa niemieckiego grzebaniem w swojej brudnej przeszłości, zdesperowany Bauer niechcący pozostawić na wolności Adolfa Eichamanna, na którego trop w Argentynie trafił, a którego sam nie był w stanie ściągnąć na proces do Niemiec, zdecydował się - niezgodnie z prawem niemieckim - na współpracę z Mosadem.) Za rolę tę, którą moim zdaniem zagrał rewelacyjnie, Klaußner został odznaczony niemiecką nagrodą filmową Günthera Rohrbacha. Wydaje się, że role postaci z dziedziny sądownictwa  mu leżą, bo i jako sędzia w adaptacji "Terroru" był niezgorszy, choć nie miał tu takiego pola do popisu swoimi aktorskimi umiejętnościami.

Co jednak  chyba większość widzów w pierwszej kolejności w wypadku tego filmu pochłonęło była nie gra aktorska, a argumentacja oskarżyciela, obrońcy, poszczególnych świadków i wreszcie samego oskarżonego. Okazuje się, że na początku rozprawy wielu wychodzi z założenia, że za decyzję zestrzelenia 164 osób dla ratunku 70 000 ludzi pilota nie powinno się ogłaszać winnym. ARD przygotowało jednak całą debatę, jaka miała miejsce po wyświetleniu filmu (zresztą również zgodnie z koncepcją dramatu, ma ona bowiem za każdym razem stanowić część składową wystawianej sztuki), a w jej ramach eksperyment z 12 widzami, którzy podczas całego filmu mogli podejmować decyzje oraz je modyfikować. Okazało się, że te 12 osób w toku rozwoju sytuacji 28 razy zmieniło zdanie. Najpierw okazuje się, że pasażerowie podjęli próbę odzyskania kontroli nad samolotem, a po jakimś czasie prokurator Nelson sięga po zacytowany Art.1 Ustawy Zasadniczej Republiki Federalnej Niemiec, co dla wielu widzów miało być punktem zwrotnym w ich toku myślenia. "Państwo nigdy nie ma prawa decydować, czyje życie jest więcej warte. Niezależnie czy dotyczy to setki osób, czy kilku tysięcy." oznajmia pani prokurator. Według tej argumentacji:

1 życie = nieskończoność, 
nieskończoność x 164 = nieskończoność
nieskończoność x 70 000 =  nieskończoność
nieskończoność = nieskończoność

Co oznacza, że major Koch wszedł w rolę Boga decydującego o tym, kto ma żyć, a kto umrzeć (coś mi przy tej okazji zawiało zza polskiego płotu debatą odnośnie aborcji). By jeszcze dobitniej pokazać niekonsekwencję ludzkiej natury powołuje się na dwa przypadki omawiane w filozofii. W pierwszym pracownik stacji kolejowej widzi pędzący po szynach pojazd wprost na pociąg z pasażerami. Zderzenie może spowodować śmierć ok. setki osób. Pracownik stacji może jednak przestawić zwrotnicę i zmienić jego kierunek jazdy. Sęk w tym, że na drugim torze pracuje akurat pięć osób. Niemniej szybkie rozważenie, czy ratować setkę ludzi, czy poświęcić życie pięciu jednostek wielu skłoniłoby do przestawienia zwrotnicy. Jeśli jednak sytuacja przedstawiałaby się następująco, że na zapełniony pasażerami wagon pędziłby pojazd, który można byłoby zatrzymać tylko zepchnięciem z mostu siedzącego na nim faceta z nadwagą, przechodzień, który stanąłby przed takim dylematem nie zdecydowałby się na ten krok. Wówczas równanie 100 za 1 nie działa, bo oznaczałoby to, że musiałby zabić tego człowieka własnoręcznie, a nie za sprawą uruchomienia jakiejś wajchy.
Oskarżony zwraca za to uwagę, że został wykształcony, by bronić państwa z jego obywatelami. Brak reakcji z jego strony na atak terrorystyczny oznacza wystawienie kraju jako bezbronnej ofiary na łaskę zamachowców. Dyskusja z pułapu, czy 164 żyć można poświęcić na rzecz ratowania 70 000 przechodzi w sferę wartości, zasad, jurysdykcji, moralności oraz tego, która z tych norm jest nadrzędną w naszym wzajemnym obcowaniu, w tym w sytuacjach ekstremalnych naszej wspólnej egzystencji.  Czy człowiek ma prawo przedkładać swoje własne intuicyjne poczucie moralności i etyki ponad konstytucję? Czy konstytucja jest dokumentem bezbłędnym, uwzględniającym wszelkie możliwe nuianse?
Dodatkowo akcja "Terroru" odgrywa się w jeszcze jednym obszarze: na płaszczyźnie konfliktu między pewnym swojej decyzji mężczyzną oraz stawiającej jego czyny pod znakiem zapytania kobietą. Poszczególne teatry w Niemczech różne podejmowały decyzje odnośnie rozdziału ról, ale z prześledzonych recenzji wynika, że pierwiastek konfliktu damsko-męskiego został w nich zawsze zachowany.

Autor Ferdinand von Schirach jest pracującym w Berlinie adwokatem w sprawach karnych oraz autorem przetłumaczonych  na wiele języków książek, w tym "Sprawa Colliniego", w której zajmuje się żenującym (nie)rozliczeniem przez BRD zbrodni nazistowskich.  Wnuk szefa Hitlerjugend i gauleitera Wiednia Baldura von Schiracha, skazanego w Norymberdze na 20 lat więzienia co rusz z powodzeniem wyciąga z kąta dzisiejszą, zasiedziałą opinię publiczną i zmusza ją do debaty.
Czy "Terror" jest jego wielkim sukcesem? I tak  i nie. Sztuka z pewnością rozsławiła jeszcze bardziej  nazwisko von Schirach, natomiast okazuje się, że publiczność niemiecka konsekwentnie wydaje wyrok inny od tego jaki autor sam by wygłosił. Jesienią zeszłego roku przeciętnie 57% publiczności w poszczególnych teatrach opowiedziała się za uniewinnieniem majora Kocha. Po atakach w Paryżu liczba ta wzrosła do 60%. We wczorajszym eksperymencie 86,9% niemieckiej, 84% szwajcarkiej i jakoś podobna liczba austriackiej publiczności (akurat wygnało mnie do kuchni po chrupki w chwili podawania danych z Austrii) uznała pilota Luftwaffe za niewinnego. W każdym razie facet bez wątpienia przyczynił się do podjęcia w dyskursie społecznym istotnych zagadnień, w tym na powrót każe zastanowić się nad rolą konstytucji w państwie (może w końcu ktoś się dopatrzy, że ściągana w obecnej formie opłata abonamentowa łamie nie tylko konstytucję, ale i podstawowe zasady etyki).

Życzę naszemu krajowi z całego serca, aby doczekał się któregoś dnia wyświetlenia  "Terroru" w teatrze TVP.  Sztuka jest niezwykle aktualna nie tylko ze względu na obecną sytuację panującą w Europie. Ekstremalność rzuconej pod osąd w niej sytuacji bezlitośnie obnaża normy i ich wzajemną sprzeczność, jakimi kierujemy się w wielu decyzjach życia powszedniego.
Jak myślicie, jaki wyrok wydalibyście Wy? A jeśli Wam powiem, że w Niemczech przeciętnie w 25 przypadkach rocznie podnoszone są z ziemi odrzutowce Luftwaffe w celu sprawdzenia, czy samolot pasażerski, z którym wieża kontroli utraciła łączność nie stał się bronią w ręku terrorystów? A teraz pomyślcie sobie, że akurat możecie znajdować się na pokładzie takiego sprawdzanego przez Luftwaffe samolotu... I nie zapomnijcie przy tym wszystkim, że decyduje się los człowieka, któremu w tym nieszczęsnym przypadku przyszło podjąć decyzję...