3 października u sąsiada za Odrą to święto narodowe. Tego dnia Niemcy świętują ponowne zjednoczenie. W telewizji serwowane są radosne obrazki ze scenami burzenia muru berlińskiego i ludzi z obydwu stron Berlina wpadających sobie w ramiona. Panuje radość, łzy wzruszenia lecą strumieniami, a to wszystko przy akompaniamencie radosnych okrzyków. 11 miesięcy po tych wydarzeniach dochodzi do oficjalnego zjednoczenia obydwóch państw niemieckich. W fali ogólnej radości mało kto wie, że Rosjanie podczas negocjacji pod debatę stawiają także kwestię terenów byłych Prus Wschodnich, RFN odrzuca jednak propozycję ich ewentualnego odkupienia i tak już za samo NRD musi zapłacić 15 miliardów marek niemieckich (co czyni ok. 90 marek za każdego mieszkańca kraju).
Entuzjazm i miłość do bliźniego w zjednoczonym kraju panuje ok. 6 miesięcy, potem zaczyna się rozczarowanie. Byłe NRD zalewają zachodnie produkty, inwestorzy wykupują za bezcen pozostałości po socjalistycznych zakładach pracy, a przeciętny obywatel z byłych Niemiec Zachodnich zaczyna pojmować, że to teraz na tej części Republiki spoczywać będzie finansowanie całego przedsięwzięcia. W obiegu pojawia się coraz więcej niewybrednych dowcipów o Ossis (Niemcach z byłego NRD). Ciągle łatwo ich rozróżnić po stroju, sposobie bycia i postawie ciała (spuszczona głowa) na ulicy. Są teraz obywatelami drugiej kategorii. Coraz więcej zaczyna się mówić, że grupa obywateli, która optowała za trzecią droga dla NRD miała prawdopodobnie rację...
Pozostałości muru berlińskiego przy Muzeum Topografia Terroru |
Do 2014 roku akt zjednoczenia kosztował Niemcy dwa
biliony euro. (dane: Zeit Online, "Eine Zahl mit zwölf Nullen",
23. październik 2014). Tą liczbą mieszkańcy byłych Niemiec
Zachodnich lubią sobie niejednokrotnie wycierać gębę, stękając
przy tym, jak ciężko im się teraz żyje i wracając do wspomnień,
jaki piękny i kolorowy był świat bez tego enerdowskiego balastu.
Co zadziwia takie wypowiedzi słyszę niejednokrotnie od osób
popierających partie lewicowe... (Przy tym wszystkim dziwi fakt
nieutulonych tęsknot części społeczeństwa, że i Prus Wschodnich
RFN wtedy nie wykupiło...). Obywatele byłego NRD mają zaś
niejednokrotnie poczucie wyzucia z własnej historii, godności i
bycia po prostu kupionym przez Zachód.
Temat poniesionych kosztów w procesie zjednoczenia
kraju jest jak beczka prochu, której naukowcy na forum publicznym
nie chcą otwierać. Prawda jest jednak taka, że sporą część z
owej astronomicznej sumy dwóch bilionów poniosły same byłe
Niemcy Wschodnie. Dodatkowo, jak podaje Zeit Online, po 1990 setki
tysięcy byłych obywateli NRD przeprowadziło się na zachód kraju,
po odliczeniu migracji między wschodnią, a zachodnią częścią
kraju byłe Niemcy Zachodnie miały zyskać 2 miliony nowych rąk do
pracy, co z kolei miało przynieść państwu niemieckiemu 35
miliardów euro rocznie z samych podatków uzyskanych od dochodów. O
tym się już zbytnio nie mówi.
Niemniej dokładne podliczenie zysków i strat
utrudnia fakt otwarcia dla Niemiec nowych rynków na wschodzie oraz
napływ imigrantów do Niemiec, którzy także wypracowują nie małą
część produktu krajowego brutto (odsyłam do mojego postu:
http://sbundowani.blogspot.de/2015/09/euromajdan-eu-imigranci-i-media.html)
Inną kwestię stanowią rzesze bezrobotnych na
wschodzie kraju żyjące z zasiłku. Tu muszę się na chwile
zatrzymać i abstrahując od tematu wyrazić ogromne uznanie dla
Polaków, którzy po zmianie systemu wzięli swój los w ręce i
pokazali, że potrafią być niezwykle przedsiębiorczy. Państwo
niemieckie ze swoim superowym socjalem rozleniwiło dość mocno
swoich obywateli, którzy stękają i marudzą, jak im ciężko, ale
stosunkowo mało inicjatywy wykazują, by ten stan rzeczy zmienić.
Wracając jednak do tematu rozliczenia zjednoczenia
Niemiec, do głosu dochodzi jeszcze jeden aspekt, a mianowicie
przeliczenie emerytur ludziom z byłego NRD po stawce RFN.
Informacji, jak to się przekłada na końcowy bilans rozliczeń nie
mogę już znaleźć...
Podsumowując można chyba jednak stwierdzić, że
obydwie strony coś straciły i coś zyskały, ale radość z faktu
bycia w końcu jednym narodem zatruwają Niemcom wzajemne żale. Dla
tych z Zachodu są one związane głównie z kwestiami finansowymi, a
dla tych ze Wschodu napomknięte już wcześniej poczucie bycia
okradzionym z własnej tożsamości. Podczas zjednoczenia popełniono
bowiem ogromny błąd. RFN w całej swojej pyszałkowatej pewności,
że jej wizja na państwo i życie jest lepsza, nie zainteresowała
się specjalnie w jakiej rzeczywistości przez 40 lat jej nowi
obywatele żyli i że może były w tej socjalistycznej
rzeczywistości rzeczy, które obywatele NRD przy całej
niedoskonałości funkcjonowania systemu socjalistycznego jednak
cenili. NRD zostało wykupione od Rosjan, po czym nowym terenom
narzucono swoją hierarchię wartości. Gdy jest się świadomym
tego, jak przebiegł proces integracji nie dziwią już wypowiedzi
byłych obywateli NRD, że właściwie to zostali anektowani. Od
przeciętnego Niemca wymaga się znajomości pisarzy z zachodniej
części Niemiec, ale taki Wessi (Niemiec Zachodni) rzadko się
zainteresuje, czy w ciągu 40 lat istnienia NRD powstały tam może
ciekawe utwory literackie, czy też filmy. Wielu z góry zakłada, że
kultury w tym kraju nie było. A we Wschodnich Niemczech powstało
wiele niezwykle interesujacych dzieł, niejednokrotnie o wiele
ciekawszych niż dzieła autorów z Niemiec Zachodnich, tak to bowiem
bywa, że w reżimach politycznych kultura potrafi niesamowicie
rozkwitnąć.
Co mnie jednak napawa jeszcze większym obrzydzeniem
niż ignorancja dużej części zachodniego społeczeństwa w
Niemczech jest ich przekonanie o słuszności własnych poczynań.
Niejednokrotnie podczas wszelakiego rodzaju dyskusji nt. ustroju
politycznego NRD dochodzą do głosu opinie "Jak mogliście
dopasować się do tak obrzydliwego, nieludzkiego systemu?".
Przy tym byli Niemcy Zachodni zapominają, że po II wojnie światowej
nie rozliczyli oprawców nazizmu. Obywatele kraju wystawiali sobie
nawzajem tzw. Persilscheine ("zaświadczenia o czystości
poglądów", nawiązujące w nazwie do znanej marki proszku do
prania), w których to zapewniali. że ich sąsiad, wujek, kolega z
pracy nie miał nigdy nic wspólnego z Niemiecką
Narodowosocjalistyczną Partią Robotników. Umożliwiło to wielu
zbrodniarzom wojennym dalsze spokojne życie. Jednym z przykładów
jest Reinefarth odpowiedzialny za masakrę na Woli podczas Powstania
Warszawskiego. Do 1962 był posłem do Landtagu prowincji
Schleswig-Holstein, a od 1967 prowadził własną kancelarię. Nigdy
się nie ukrywał, zmarł w 1979. Kolejny przykład, to procesy oświęcimskie, które odbyły się
dopiero 20 lat (!) po zakończeniu wojny i skończyły się pokazowym
oskarżeniem części zbrodniarzy skazanych na dość łagodne kary.
Do czasu drugich procesów oświęcimskich (pierwsze miały miejsce w Polsce w 1947) pojęcie "Auschwitz" było w RFN nieznane.
W obliczu tych faktów wytykanie swoich braci z
pogardą nie jest na miejscu, zwłaszcza, że NRD rozliczyło się w
miarę dokładnie ze swoją nazistowską przeszłością. O to
postarali się Rosjanie. Już w 1946 w NRD nakręcono film pod
tytułem "Mordercy są wśród nas" poruszający problem
przebywających na wolności przestępców wojennych. Obywatele NRD
też nigdy nie mieli ciągot odzyskania utraconych terenów
na Wschodzie, za którymi tak wzdychają (nieraz nawet do dnia
dzisiejszego) Wessis.
To fakt, że i ustrój oraz panująca atmosfera w
NRD pozostawiała sporo do życzenia. Od każdego Polaka, który w
tamtym czasie był w Niemczech Wschodnich słyszę opowieści o
koszmarnej inwigilacji. Sami Ossis częściej koncentrują się na
wspomnieniach, jak to ludzie sobie nawzajem pomagali. Zaczęłam się
zastanawiać zatem, kto ma rację i kto mniej zniekształcił swoje
wspomnienia, aż w końcu znajomy z byłych Niemiec Zachodnich,
którego żona pochodziła z NRD wytłumaczył mi, jakoby obydwie te
wersje były prawdziwe. "Wzajemne szpiegowanie się było
codziennością, więc przy obcych zachowywano się niezwykle na
dystans, ale gdy ludzie zostawali w gronie ludzi dobrze znanych,
pokazywali nagle inne twarze, a wszelkie spotkania stanowiły po
części też miejsce niejakiego rynku, gdzie załatwiano dla siebie
nawzajem przeróżne rzeczy." opowiada mi.
I Ossis, i Wessis mają swoje za paznokciami, ale na
niemieckim forum publicznym głośno mówi się jednak tylko o
wszelkich niedemokratycznych występkach NRD, o braku właściwego
rozliczenia się ze swojej nazistowskiej przeszłości przez RFN
milczy się. W końcu Willy Brandt klęknął w 1970 przed pomnikiem
Bohaterów Getta w Warszawie, tego że znaczna część opinii
publicznej wówczas go za to opluła już się nie pamięta.
Państwo powinno traktować takimi samymi
kategoriami wszystkich swoich obywateli. Nie można gnoić jednej
grupy, gdy druga część też święta nie była, a przede wszystkim
nie można powiedzieć ludziom, że 40 lat ich życia było nic
niewarte. A w Niemczech właśnie to ma miejsce, a każde święto
Ponownego Zjednoczenia przebiegające według schematu "zwycięzcy
historii" - jak to nazywają często Ossis - jest jak wsadzanie
noża w ranę.
Przykry w tym wszystkim jest fakt, że prezydent
kraju zamiast pracować na rzecz zespolenia społeczeństwa dzieli je
jeszcze bardziej. Początkowo nie mogłam zrozumieć, dlaczego wielu
Ossis z taką pogardą wypowiada się o Joachimie Gaucku, którego ja
osobiście niezwykle cenię za jego zwrócenie się w stronę Europy
Środkowo-Wschodniej i pracę na rzecz dobrych relacji politycznych z
tą częścią Europy, ale kupiłam sobie w końcu jego książkę
"Zima latem, wiosna jesienią" i... zrozumiałam.
Autor: Sandro Halank. Źródło: Wikimedia - zdjęcie udostępnione na podstawie licencji: CC-BY-SA 3.0 |
Choć Gauck sam pochodzi z byłych Niemiec Wschodnich patrzy na historię niezwykle jednostronnie - pozytywnych stron enerdowskiej rzeczywistości nie widzi, osiągnięcia swoich współziomków przeacza, o dorobku kulturalnym NRD się nie zająkuje - jednym słowem ogłasza wszem i wobec, że życie kilkunastu milionów obywateli NRD było szare, do niczego i niejednokrotnie odarte z godności. Proszę bardzo, jako prywatna osoba może sobie mieć taką opinię, ale od głowy kraju oczekuje się jednak działań mających na celu zbliżenie ku sobie poszczególnych grup społeczeństwa.
Tak na marginesie, to Gauck pozwala sobie w swojej książce na wiele więcej, jako że pod koniec przechodzi do oceny polityki wybranych państw po upadku Związku Radzieckiego. Min. ocenia Polaków, jakoby popełnili błąd nie przeprowadzając zaraz po zmianie ustroju takiej lustracji, jaką Niemcy u siebie zorganizowali. O tym, czy polska idea "wielkiej kreski" była słuszna, czy nie można dyskutować. Są grupy społeczne, które ubolewają nad faktem, że nie przeprowadziliśmy lustracji, inne uważają, że w obliczu problemów, przed jakimi staliśmy, ważniejsze od wzajemnego wytykania się palcami i kłótni było wyciągnięcie się z bagna, w którym wówczas wylądowaliśmy. Osobiście przychylam się do tej drugiej opinii, ale rozumiem rozczarowanie ludzi, którym rozliczenia z przeszłością zabrakło. Co mi jednak w lekko wygłoszonej opinii Gaucka przeszkadza jest fakt, że w swojej książce w ogóle nie zauważa odmiennej sytuacji gospodarczej i ekonomicznej naszego kraju w tamtym czasie. My nie mieliśmy brata z Zachodu, który wpompował w nas kupę kasy. Staliśmy na skraju bankructwa, panowała wielka bieda i w tatmtym momencie musieliśmy się w miarę szybko na jakiś kurs zdecydować. Decyzja padła na "kolektywną" pracę na rzecz odbudowy kraju. A Gauck w tonie swojego pastorskiego moralizatorstwea powołuje się w końcu na jakiś afrykański kraj, co już w ogóle nie ma przełożenia do oceny wydarzeń na naszej szerokości geograficznej.
Wróćmy jednak na niemieckie podwórko. Mniej więcej w podobny sposób odbywa się i jego rozliczenie przeszłości NRD. Przestaje zatem dziwić, że przeciętny Wessi myśli, iż taki Ossi powinien być wdzięczny za przynależność do świata Zachodu, w końcu sam prezydent kraju tako rzecze. A Ossis powoli rzygają konsumpcjonizmem, którym ich zakażono. Tęsknią za wysokim poziomem szkolnictwa i kulturą trzymającą pewne standardy. Ból braku poważnego potraktowania kończy się dążeniami do uznania byłych Niemców Wschodnich jako mniejszości narodowej. Na razie wniosek odrzucono, ale w internecie pojawia się coraz więcej ofert sprzedaży koszulek z napisami "Dziękuję mamo, że jestem Ossi". Słyszę, gdy coraz więcej Niemców z terenów wschodnich podkreśla, że pochodzą z tych WŁAŚCIWYCH Niemiec, które rozliczyły się z historią nazistowską. Obserwuję też, jak coraz mocniej kultywowane są dialekty wschodnie zwłaszcza po serii naprawdę żenujących reklam telewizyjnych, w których wyśmiewano się z języka używanego w przyłączonych Bundeslandach.
Tak na marginesie, to Gauck pozwala sobie w swojej książce na wiele więcej, jako że pod koniec przechodzi do oceny polityki wybranych państw po upadku Związku Radzieckiego. Min. ocenia Polaków, jakoby popełnili błąd nie przeprowadzając zaraz po zmianie ustroju takiej lustracji, jaką Niemcy u siebie zorganizowali. O tym, czy polska idea "wielkiej kreski" była słuszna, czy nie można dyskutować. Są grupy społeczne, które ubolewają nad faktem, że nie przeprowadziliśmy lustracji, inne uważają, że w obliczu problemów, przed jakimi staliśmy, ważniejsze od wzajemnego wytykania się palcami i kłótni było wyciągnięcie się z bagna, w którym wówczas wylądowaliśmy. Osobiście przychylam się do tej drugiej opinii, ale rozumiem rozczarowanie ludzi, którym rozliczenia z przeszłością zabrakło. Co mi jednak w lekko wygłoszonej opinii Gaucka przeszkadza jest fakt, że w swojej książce w ogóle nie zauważa odmiennej sytuacji gospodarczej i ekonomicznej naszego kraju w tamtym czasie. My nie mieliśmy brata z Zachodu, który wpompował w nas kupę kasy. Staliśmy na skraju bankructwa, panowała wielka bieda i w tatmtym momencie musieliśmy się w miarę szybko na jakiś kurs zdecydować. Decyzja padła na "kolektywną" pracę na rzecz odbudowy kraju. A Gauck w tonie swojego pastorskiego moralizatorstwea powołuje się w końcu na jakiś afrykański kraj, co już w ogóle nie ma przełożenia do oceny wydarzeń na naszej szerokości geograficznej.
Wróćmy jednak na niemieckie podwórko. Mniej więcej w podobny sposób odbywa się i jego rozliczenie przeszłości NRD. Przestaje zatem dziwić, że przeciętny Wessi myśli, iż taki Ossi powinien być wdzięczny za przynależność do świata Zachodu, w końcu sam prezydent kraju tako rzecze. A Ossis powoli rzygają konsumpcjonizmem, którym ich zakażono. Tęsknią za wysokim poziomem szkolnictwa i kulturą trzymającą pewne standardy. Ból braku poważnego potraktowania kończy się dążeniami do uznania byłych Niemców Wschodnich jako mniejszości narodowej. Na razie wniosek odrzucono, ale w internecie pojawia się coraz więcej ofert sprzedaży koszulek z napisami "Dziękuję mamo, że jestem Ossi". Słyszę, gdy coraz więcej Niemców z terenów wschodnich podkreśla, że pochodzą z tych WŁAŚCIWYCH Niemiec, które rozliczyły się z historią nazistowską. Obserwuję też, jak coraz mocniej kultywowane są dialekty wschodnie zwłaszcza po serii naprawdę żenujących reklam telewizyjnych, w których wyśmiewano się z języka używanego w przyłączonych Bundeslandach.
Jakoś to wszystko nie wygląda mi, aby Niemcy szli w stronę wzajemnego zrozumienia i smutne to, bo w końcu cała gra toczy się o odrobinę wzajemnego szacunku. W końcu święto upamiętniające zjednoczenie kraju powinno być raczej radosne, a nie stanowić przyczynek do odgrzewania wzajemnych żali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz