- Na wakacje jedziemy do Prus Wschodnich.
- pochwalił mi się jakiś czas temu kolega z pracy Najcudowniejszego Pod Słońcem
Męża.
- Byłych. - wysyczałam w odpowiedzi.
Dostaję alergii i trzęsawicy, gdy mi ktoś w kontekście dzisiejszego podziału
terytorialnego wyskakuje z Prusami Wschodnimi. Jeśli mowa o historii, to proszę
bardzo, użycie tej nazwy jest jak najbardziej wskazane, ale nie gdy tematem
jest pobyt w dzisiejszej Polsce.
- Słucham? - spytał zaskoczony.
- Byłych Prus Wschodnich.- uściśliłam i
widząc jego błędne spojrzenie dodałam na wszelki wypadek – Dla nas w Polsce to po prostu Warmia i
Mazury, dalej masz Obwód Kaliningradzki w Rosji plus Obwód Kłajpedy należący do
Litwy.
Znajomy zreflektował się i skorygował
swoją wypowiedź:
- Planujemy podróż do…, do…, jak to się w
Polsce nazywało?
- WARMIA i MAZURY!!!
Wbrew nieprzychylnemu dla owego znajomego
wstępu bardzo go lubię. Mathias to naprawdę bardzo miły chłopak, który w wielu
tematach wykazuje się niezwykle dużą inteligencją, konstruktywnym sposobem
myślenia i co najważniejsze umiejętnością spojrzenia na problem z różnych
perspektyw. Tym bardziej przeraziła mnie jego nonszalancka ignorancja, która
tym bardziej staje się szokująca, jeśli pod uwagę weźmie się fakt, że Mathias
posiada naukowy tytuł doktora nauk historycznych. Skąd zatem takie faux pas?
W 2008 roku miałam wątpliwej jakości
przyjemność opiekować się w Polsce grupą Niemców, którzy teoretycznie
przyjechali zwiedzać nasz piękny kraj, w praktyce jednak ich zamiarem było
urządzenie sobie wycieczki do przeszłości. Grupa przyjechała autokarem z
Niemiec. Ich kierowca posiadał jedynie atlas Polski z… 1939 roku(!!!) z
zaznaczonym w nim korytarzem(!). Reszta towarzystwa też była niezgorsza.
Posiadane przez nie atlasy datowały się na okres sprzed wojny, względnie na lata
50-te, kiedy BRD nie uznając granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej produkowała mapy, na których Warmia i Mazury, tereny dawnych Prus Zachodnich oraz przynależne do Polski od zakończenia II wojny światowej tereny
Śląska oprawione były w linię graniczną z podpisem: „Tereny niemieckie pod
protektoratem Polski”(!).
Kiedy zobaczyłam materiały poglądowe tej
grupy, myślałam, że mam do czynienia z uciekinierami z zakładu
psychiatrycznego. Ich bezceremonialne stosowanie tylko i wyłącznie dawnych
niemieckich nazw miejscowości na dzisiaj do Polski należących terenach
spowodowało, że włączyłam u siebie tryb „uparty do bólu jak osioł i jego
wszyscy krewni”.
Ustęp z oficjalnej broszury RFN, lipiec 1954. Zdjęcie zapożyczone z https://bumibahagia.com/2017/04/26/deportation-auf-europaeisch/ |
Bardzo często miałam do czynienia z
ludźmi, którzy przyjeżdżali do nas w poszukiwaniu swoich korzeni rodzinnych.
Sentymenty zwłaszcza osób, które spędziły swoje dzieciństwo tudzież młodzież w
dawnych Prusach Wschodnich mogę nawet zrozumieć. Chyba każdy z nas ma swoje
magiczne miejsca z dzieciństwa, taki swój prywatny i jedyny na całym świecie
mikrokosmos. Odwiedzający miejsca ze swojej dalekiej przeszłości mieli jednak
zazwyczaj na tyle taktu, by nie stawiać w wątpliwość dzisiejszych granic
Polski. Niejednokrotnie chcieli zobaczyć, jak zagospodarowaliśmy te tereny i
tyle. W takich przypadkach przytaczałam na początku swojej wypowiedzi dawną
niemiecką nazwę danych miejsc, po czym zaznaczałam, że dziś nazywają się tak, a
tak i dalej stosowałam już polskie nazewnictwo. Przy opisanej powyżej grupie
zaopatrzonej tylko w mapy godne archeologa nie zadałam sobie trudu, aby spróbować
cokolwiek z siebie wykrzesać. Uparcie operowałam tylko nazwami polskimi. Nikt
przez to nie wiedział, gdzie jesteśmy i dokąd jedziemy. Kierowca też nie. Każdy
się wkurzał i na mnie jazgotał, kierowca ciągle żądał ode mnie stosowania
dawnych niemieckich nazw, czym tylko zyskiwał mój coraz większy upór,
złośliwość i arogancję. Cały czas trwała między nami przepychanka. Apogeum
konfliktu przypadło na Elbląg, kiedy to w odpowiedzi na mój przegląd przez
historię miasta, w tym na polskie wątki, jedna Niemka z oburzeniem wrzasnęła na
całe gardło, jakoby kłamię, bo „Elbląg ZAWSZE był i nadal JEST(!) niemieckim
miastem!”, a potem ul. 1-go Maja zaczęła określać mianem ul. Hitlera, Pl.
Słowiański zaś Pl. Goeringa… Wtedy miarka się przelała. Wygłosiłam mowę, w której
oznajmiłam, że teraz tu jest Polska i albo będą to respektować, albo won. Ja
wycieczek po nazistowskich Niemczech urządzać nie będę i żądam szacunku zarówno
do mojej osoby, jak i mojego kraju. Nigdy nie byłam tak nieprzyjemna w obyciu z
klientami, jak tamtym razem, ale poskutkowało, bo od tamtej pory nikt się już nie awanturował,
że stosuję tylko polskie nazwy i że w sporą część moich wypowiedzi zajmuje
historia Polski. Tylko raz jeszcze dwie kobiety, które jak się okazało w czasie
wojny sprawowały nadzór w obozach koncentracyjnych zaczęły mi próbować
opowiadać, jak to więźniowie w nich byli dobrze traktowani. Ich wywód
skwitowałam tylko zdaniem, że moja rodzina ma zupełnie inne wspomnienia, co
spotkało się z ich błędnym spojrzeniem.
Katalog biura podróży Müller Reisen na lato 2017 oferująycy wycieczkę do Prus Wschodnich i Königsbergu (dzisiejszy Kaliningrad) |
Spotkanie z tymi ludźmi było dla mnie
szokiem, ale jednocześnie doświadczeniem, które wprowadziło mnie w nieznany mi
rozdział historii Niemiec, a mianowicie jak odmiennie w NRD i RFN rozprawiono
się ze swoją nazistowską przeszłością. A dokładniej, jak Niemcy Zachodnie się z
niej porządnie nigdy nie rozliczyły. Na studiach kwestia ta jakoś nie była
nigdy dogłębnie poruszana, a ja na podstawie przemówień współczesnych polityków
miałam raczej wrażenie, że nasi sąsiedzi wyżłobili sobie wręcz już dziurę w
piersi waląc „mea culpa”. Niestety Niemcy to obok różnych fajowych, godnych
pozazdroszczenia rozwiązań także w wielu miejscach kraj uporządkowanych
ogródków i pięknych fasad. Gorzej, jak się za nie zajrzy. Wtedy niejednokrotnie
zaczyna śmierdzieć stęchlizną. Pierwszą
jej woń poczułam właśnie w 2008 roku dzięki opisanej grupie.
Co przeraża moich obecnych znajomych
nauczycieli w Niemczech to fakt, że uczniowie tamtejszych liceów
niejednokrotnie nawet w 10-ątej klasie nie mają pojęcia o II wojnie światowej.
Temat ten jest ponoć stosunkowo późno poruszany w programie szkolnym i
przerabiany po łebkach. Tak przynajmniej rzecz się ma w Saksonii Dolnej,
Bremie, Hamburgu i Nadrenii Westfalii. A już szczytem marzeń jest wymagać od
Niemców, aby wiedzieli, jak w ogóle doszło do powstania w przeszłości Prus
Wschodnich. Jacy Krzyżacy zaproszeni przez Konrada Mazowieckiego do walki z
pogańskimi plemionami? Jaka sekularyzacja ich państwa? Jak świat światem
Prusy Wschodnie były niemieckie i tyle –
ciężko uwierzyć, ale taką wiedzę posiada 97% poznanych przeze mnie Niemców, z
którymi toczyłam rozmowy na tematy historyczne. Na moją wzmiankę o falsyfikacie
kruszwickim wybałuszali tylko oczy, niejednokrotnie się irytując, że my Polacy
piszemy własną historię. (Chyba, że sama jestem bardzo późnym, bo już rozkwitłym w wolnej Polsce, owocem antyniemieckich strachów Gomułki i to, czego uczono mnie w szkole to po prostu pic na wodę fotomontaż.) Tylko kilku z moich rozmówców pofatygowało się
pogrzebać w książkach i sprawdzić, że przekazane im rewelacje nie wyssałam
sobie z palca. „Kasia, mam 70 lat, a dopiero teraz się o tym dowiedziałem.” –
podsumował jeden ze znajomych, z którymi współpracowałam przy projektach
artystycznych. Luki w wiedzy historycznej tłumaczą, dlaczego w pojęciu
zachodnich sąsiadów w naszych granicach znajdują się ich historyczne tereny,
których wizja obrosła dla nich na przestrzeni ostatnich 70-u lat do rangi raju
utraconego. Raj ów byłby wprawdzie dziś kulą u nogi, ale powzdychać tęsknie
można. Jeśli na wzdychaniu się kończy i nie wnosi żadnych roszczeń
terytorialnych, to w porządku. Gorzej, jak trafią się ludzie, z jakimi mi się
przyszło szargać w 2008.
Grupy roszczące sobie prawo terytorialne
do byłych terenów niemieckich są w dzisiejszych Niemczech marginalne. Większość
Niemców nie kwestionuje polsko-niemieckiego traktatu nt. przebiegu granic
między naszymi krajami. Niemniej obecne jest w Niemczech Zachodnich dość
irytujące zjawisko stosowania w kontekście dzisiejszych terenów Polski, Rosji i
Litwy niejednokrotnie tylko starego, niemieckiego nazewnictwa. W katalogach
biur podróży znajdują się oferty wyjazdu do „Prus Wschodnich”, plakaty
zapraszają na prelekcję z niedawnej podróży do „Prus Wschodnich” i nawet w telewizji
państwowej trafiłam na program o tytule „Prusy Wschodnie”, w którym opowiadano o dzisiejszej Warmii i Mazurach.
Świadczy to nawet nie tyle o dążeniu do odzyskania tych terenów, co
najzwyczajniej o ignoracji. W 2010 roku „Spiegel” doniósł, że podczas rozmów z
Sowietami o ponownym zjednoczeniu Niemiec, Moskwa miała proponować dodatkowo
swoją część Prus Wschodnich. Władze niemieckie ofertę odrzuciły, co spora część
społeczeństwa dziś pochwala. A jednak wydaje się, że jakaś nieutulona tęsknota
po utracie tych terenów pozostała... i jest przekazywana z pokolenia na
pokolenie.
Mathias jest wnukiem wysiedlonych z byłych
Prus Wschodnich Niemców. Podobnie Hans, Ulrike i Rolf. Nikt z nich nie wiedział
do spotkania ze mną, że Lötzen to dziś Giżycko, a Johannisburg to Pisz. Inaczej
niż znani mi enerdowscy potomkowie wysiedlonych z Prus i Śląska rodzin. Ci
nawet często w przeciwieństwie do ich zachodnich pobratymców nawet nie
przejawiają wielkiej potrzeby przejechania kupy kilometrów, aby popatrzeć sobie
na dawną chałupę dalekiego krewnego. Ostatnio wręcz poznałam ludzi z
Erzgebirge, potomków dawnych mieszkańców Oppeln (Opola), którzy denerwowali
się, że my Polacy zbyt łatwo w rozmowie z Niemcami przechodzimy na dawne
niemieckie nazewnictwo terenów włączonych po wojnie w nasze granice. „To już
Polska. Niech Niemcy się tego wreszcie nauczą.” strofował mnie hotelowy sąsiad.
„Proszę mi wierzyć, trafił Pan na osobę, która im to dosadnie przypomina😊” odrzekłam. „I słusznie, słusznie.
Słuchać niektórych nie można. To już nie Wölfelsgrund tylko [Mięcygórce]. I nie
Breslau, a Wroclaw.”. Opowiedziałam mu wówczas o grupie z 2008 roku i moim
zachowaniu. „Przednie! Zuch dziewczyna.” ucieszył się pan wraz ze swoją żoną,
ale to byli jak już wspomniałam Ossis. Sowieci dostatecznie zadbali na terenach
byłego NRD o wyplenienie wszelkich sentymentów do ziem utraconych. Na terenach
byłych Niemiec Zachodnich sprawa nie przedstawia się już tak prosto.
Jeśli czytaliście mój poprzedni post, to przypominacie sobie moją wizytę z rozwalonym stawem skokowym w szpitalu pod granicą holenderską. Pomijając już lekarza, który z powodów religijnych nie chciał ze mną rozmawiać, to po ujrzeniu w poczekalni badań RTG na ścianie wielkiej mapy Polski i Niemiec, myślałam, że wyjdę stamtąd bardziej chora niż się zgłosiłam. Mapa była wielką wersją jednej z tych, jaką mieli ze sobą turyści z pamiętnej grupy w 2008 roku. Tereny Warmii i Mazur oraz Śląska były od Polski odgraniczone i opisane jako „tereny Niemiec pod protektoratem Polski“. O północy ciężko było znaleźć kompetentną osobę do poruszenia tej kwestii. Już całą pewnością nie nadawał się do tego niegadający z kobietami lekarz Arab. Napisałam więc list do dyrektora szpitala, w którym wyraziłam swoje oburzenie, aby w XXI w., w zjednoczonej Europie w placówce publicznej kraju, który wywołał II wojnę światową wisiała mapa podsycająca resentymanty terytorialne. Do listu dołączyłam aktualną mapę Polski i Niemiec wraz z żądaniem zaktualizowania mapy wiszącej w tamtejszym szpitalu. Dostałam odpowiedź, że dyrektor zajmie się tą sprawą. Jak się zajął sprawdzę wkrótce, podczas odwiedzin u naszych znajomych w tejże miejscowości i biada im, jeśli mapa z „tereny Niemiec pod protektoratem Polski” jeszcze tam wisi!
Powszechne stosowanie nazwy Prusy
Wschodnie w kontekście dzisiejszych terenów Polski, Rosji i Litwy wywołuje we
mnie napady gorączki jak u chorej na malarię, podobnie jak rozmowy o „polskich obozach koncentracyjnych”. Czas,
żeby polskie instytucje zajęły się i tą kwestią, bo ja sama kijem rzeki
niestety nie zawrócę.
Podziwiam pani cierpliwość! Ja bym tyle nie dała rady z taką wycieczką!
OdpowiedzUsuńOj, szlag mnie trafiał, ale jednocześnie nie chciałam tak łatwo odpuścić, tylko dać dosadnie tym ludziom do zrozumienia, że znajdują się na terytorium Polski, a nie jakiegoś przez nich wydumanego kraju. Nie zmienia to jednak faktu, że psychicznie byłam po tej grupie niezwykle wyczerpana.
OdpowiedzUsuń