Mam wrażenie, że stękanie i
gderanie a to na korzonki, a to na biodro, a to na coś innego jest jednym z
naszych narodowych sportów. W Niemczech nie spotkałam się z tym, aby ludzie z
taką dokładnością jak Polacy zdawali sobie nawzajem relacje ze swoich
zdrowotnych problemów. Właściwie sama także nie szaleję za rozmowami o
choróbskach. Jakiś to taki nieciekawy temat. Podobnie jak wydatki z nim
związane. Zawsze, kiedy mam kupić jakiś lek przeliczam sobie, co o wiele
bardziej uprzyjemniającego życie mogłabym sobie za tą kwotę zafundować. Jednak
dziś na potrzeby niniejszego posta złamię nieco swoją zasadę. Obiecałam bowiem
zabrać Was do gabinetu lekarskiego w Niemczech, a to oznacza, że
potowarzyszycie mi w moich wizytach.
To czego możemy faktycznie naszym
zachodnim sąsiadom pozazdrościć, to wyposażenia przychodni i klinik. Wielu
lekarzy niezależnie, czy chodzi o dentystę, podologa, urologa, ginekologa, czy
po prostu lekarza pierwszego kontaktu ma swoje małe laboratorium. Umożliwia to
szybkie pobranie wymazu w przypadku brzydkiej rany, czy niepokojących objawów
zakażenia jakimś świństwem. Od koleżanek z dziećmi wiem, że standardem jest
pobieranie wymazów z ran pocharatanych dzieci. Niejednokrotnie już podczas
wizyty można się dowiedzieć, czy toczy nas jakiś gronkowiec, grzyb, czy inne paskudztwo.
Oczywiście wszystko zależy od przypadku, bo nieraz trzeba swoje odczekać, aby
poznać wynik badania. Niemniej przygabinetowe laboratorium niezwykle
przyspiesza całą procedurę i przede wszystkim pozwala na przepisanie
najskuteczniejszych w danym wypadku lekarstw.
Podobnie rzecz się ma z
wyposażeniem przychodni dentystycznych. Gdy w Polsce musiałam zrobić RTG zębów,
to w placówkach NFZ dostawałam najpierw skierowanie na takie badanie, z którym
musiałam udać się do specjalnego punktu, umówić termin i dopiero ze zdjęciami
znowu zgłosić się do lekarza. Procedura na min. 3 dni. W Niemczech oszczędza
się pacjentowi łażenia w kółko. Gabinety dentystyczne wyposażone są w sprzęt,
który ma lekarzom ułatwić diagnostykę. Dodatkowo niemieckie poradnie dysponują
nieraz sprzętem, jakiego z Polski nie znam. Na przykład polecam bardzo
czyszczenie zębów w Niemczech. W różnych gabinetach już je przechodziłam i za
każdym razem użyto obok znanego mi z Polski sprzętu dodatkowo nowe dla mnie
urządzenie, które daje rewelacyjne efekty. W Polsce mimo wielkich starań
pracowników poradni dentystycznych z tak fantastycznie czyściutkim uzębieniem
nigdy nie wyszłam na ulicę jak po czyszczeniu zębów w Niemczech.
Genialne wyposażenie gabinetów
lekarskich tyczy się także i innych specjalizacji (czasem zdarzają
się oczywiście wyjątki, ale o tym za chwilę). W ramach jednej wizyty zalicza się niejednokrotnie od razu USG, RTG, pobór krwi i co tam jeszcze jest akurat potrzebne. Bez wyznaczania tysiąca terminów na poszczególne badania. To mi się bardzo podoba. Nie lubię łażenia po lekarzach i zawsze szkoda mi czasu, gdy już przyjdzie taka potrzeba. Wolę odbębnić wszystko za jednym zamachem, a nie poświęcać pół miesiąca na kompletowanie poszczególnych wyników.
się oczywiście wyjątki, ale o tym za chwilę). W ramach jednej wizyty zalicza się niejednokrotnie od razu USG, RTG, pobór krwi i co tam jeszcze jest akurat potrzebne. Bez wyznaczania tysiąca terminów na poszczególne badania. To mi się bardzo podoba. Nie lubię łażenia po lekarzach i zawsze szkoda mi czasu, gdy już przyjdzie taka potrzeba. Wolę odbębnić wszystko za jednym zamachem, a nie poświęcać pół miesiąca na kompletowanie poszczególnych wyników.
Podobnie rzecz się ma z diagnostyką
nowotworową, którą to kwestię delikatnie poruszyłam w poprzednim poście. Dla
klinik w małych miasteczkach standardem jest sprzęt, który u nas ma tylko kilka
szpitali w całym kraju.
Niestety na tym moje pochwały się
już kończą, bo rewelacyjny sprzęt nie wynagrodzi nigdy braku dobrych lekarzy, a
o niemieckich lekarzach ani ja, ani część znajomych Niemców dobrego zdania nie
mamy.
Oczywiście z pewnością są w Niemczech
specjalistyczne kliniki, gdzie pracują naprawdę świetni specjaliści, ale na
przestrzeni prawie 7 lat w Niemczech spotkałam ich tylu, co kot napłakał. Za to
mogłabym napisać grube tomiska o niekompetencji przerażającej liczby lekarzy za
Odrą. Jednak jako że i tak prawie zawsze publikuję dość długachne teksty,
postanowiłam się ograniczyć tylko do kilku przykładów.
Historia 1
Okropne krwawienie z dziąsła.
Szybka wizyta u dentysty, RTG. Rozmowa:
Dentysta: Ja na RTG nic nie
widzę. Ząb do usunięcia.
Ja: Czy Pan oszalał?! Żyjemy w
XXI w., lekarze zazwyzaj walczą, żeby w miarę możliwości uratować oryginalne
organy pacjenta, a Pan tak po prostu chce mi zęba wyrwać?
Dentysta: Tak, bo przy takim
krwawieniu to pewnie ząb trzeba spisać na straty.
Ja: Ale przecież Pan nic nie
widzi na RTG!!!
Dentysta: Zgadza się. Nie wiem,
co tam się porobiło, ale zęba trzeba usunąć.
Ja: To ja dziękuję.
Tydzień później miałam jechać do
Polski. Cały tydzień przechodziłam z kompresami z rumianka. Ledwo jadłam. Taka
korzyść, że trochę schudłam. Po dojechaniu do domu w naszej pięknej ojczyźnie
pobiegłam czym prędzej do mojej dentystki. Ta popatrzyła i stwierdziła:
„Kieszonka zęba się Pani
otworzyła. Jedzenie się tam zebrało. Raj dla bakterii. Doszło do zapalenia.”
10 minut i kieszonka została
oczyszczona. W miarę szybko mogłam znowu normalnie jeść.
Historia 2, 3
i 4
Nie tylko ja trafiłam w Niemczech
na nienajlepszego dentystę. Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż omal nie stracił
zęba w wyniku partackiej roboty dentysty. Jego obecność w zgryzie udało się na
koniec uratować, ale w tym celu trzeba było go umartwić. Teraz boi się iść do
byle kogo i za każdym razem jeździ… 150 km do zaufanego dentysty, który po
błędzie pierwszego dentysty uratował, co jeszcze dało się uratować.
Ostatnio sąsiadka opowiedziała
nam, że dentysta, do którego chodziła zniszczył jej praktycznie wszystkie zęby
i teraz musi wymieniać je na implanty... Swoją drogą późno się zorientowała, że
urządził w jej jamie ustnej Warszawę 1944.
Inny znajomy Polak opowiedział mi
też pewnego razu o swojej przygodzie z niemieckim dentystą:
- Słuchaj, zgłosiłem się tutaj do
dentysty z okropnym bólem. Ten zrobił mi RTG i twierdzi: „Ale Panu ktoś w tej
Polsce spartaczył kanały.” Na co ja odpowiadam: „Ale ja w życiu nie miałem kanałowego
leczenia!” „Według zdjęcia miał Pan. O tu jest wielka dziura. Ktoś Panu w ogóle
nie wypełnił kanałów!” „Kanałowe leczenie jest bolesne, napewno bym zauważył,
gdybym je miał.” „Ja Panu mówię. Ząb do usunięcia. Spartaczony.” I tak jechałem
do Polski, to postanowiłem rozmówić się z moim dentystą. Wziąłem ten RTG i mu
pokazałem. RTG był niepotrzebny. Zajrzał i po 20 sekundach stwierdził:
„Próchnica. Ale wielgachną dziurę sobie Pan wychodował.” Te rzekomo puste
kanały na RTG to była ta dziura…
Historia 5
Będąc u znajomych pod granicą holenderską rozwaliłam sobie staw skokowy. O północy pozostawał tylko ostry dyżur. Lekarz – Arab z pochodzenia - nie chciał ze mną rozmawiać z powodów religijnych (ponieważ jestem kobietą)… Stopy pożądnie nie obejrzał. RTG najwidoczniej też nie. Przez pielęgniarkę przekazał mi informację, że staw mam chłodzić, trzymać w górze, po tygodniu wszystko będzie dobrze. Minął tydzień, minęły prawie dwa, a ja jak miałam problemy z chodzeniem, tak je miałam. Zgłosiłam się zatem do lekarza w naszej miejscowości. W przeciwieństwie do pierwszego lekarza był bardzo komunikatywny. Popatrzył na RTG, popatrzył na staw, obmacał i stwierdził:
- Ma Pani naderwane więzadła.
- To ja chciałabym sprawdzić
dokładnie przy pomocy badania USG, w jakim stopniu są naderwane.
- Nie mam aparatu USG, ale ja to
widzę.
- Do tego nie potrzeba RTG w
oczach, patrzę na staw i widzę. Należy te więzadła naprostować i wszystko
będzie dobrze.
Pomasował mi staw skokowy, wbił
trzy szpilki i wysłał do domu. Po 3 tygodniach dostałam rachunek opiewający na
200 EUR, na którym widniały pozycje, których z badania sobie nie przypominałam.
Gdy chciałam je wyjaśnić, lekarz zrezygnował z zapłaty.
Jego wypowiedź o stanie moich
więzadeł zaniepokoiła mnie jednak. Zaczęłam szukać kliniki ortopedycznej ze
sprzętem do badań USG. I w tym momencie dochodzimy do wspomnianego wyjątku w
tak wcześniej opiewanym przeze mnie cudownym wyposażeniu niemieckich
przychodni. Dopiero siódma(!) posiadała odpowiednie urządzenie. Już zaczęłam
tracić nadzieję, czy ta nowinka doszła do Niemiec…
Koniec historii jest taki, że
dopiero czwarty lekarz, którego udało mi się znałeźć w szóstym tygodniu od
wypadku, stwierdził, że przez cały ten czas chodziłam z częściowym złamaniem
stawu. W kości miałam wyżłobioną dużą dziurę… Więzadła były tylko naciągnięte
(uff). Taka cena za grę w laserowego paintballa. Moje szczęście, że nie doszło
do przesunięć w stawie, bo przez cały czas włóczyłam się bez stabilizatora.
Takie tam niedopatrzenie każdego z lekarzy, u którego byłam… Niestety doktor,
który w końcu postawił właściwą diagnozę nie był w stanie już przepisać
właściwej rehabilitacji. Po przejściach z lekarzami w Niemczech, bałam się
powtórki z rehabilitacją i na nią przyjechałam do Polski. Gdy rehabilitanci
zobaczyli przepisane zabiegi ocenili, że choćbym ich wybrała 20, to efektów nie
przyniosą, bo zostały rzekomo źle dobrane do mojego przypadku. Zaproponowali mi
tzw. „mobilizację”. Ich zdaniem po 5 zabiegach powinnam była normalnie chodzić.
Niewiele się pomylili. Potrzebowałam 6 zabiegów.
Historia 6
W 2009 miałam bardzo ciężki
wypadek rowerowy. Potrzebowałam 14-o miesięcznej rehabilitacji,
żeby normalnie
chodzić i kolejnych kilku lat, żeby wrócić do ukochanego tańca. Kolano było
dość
mocno rozwalone. Pewne zniszczone części nie do zregenerowania, a na pamiątkę po tym wydarzeniu męczę się z chondromalacją rzepki, która się posuwa:((( Niemniej w tym miejscu muszę podziękować fantastycznym lekarzom z łódzkiej przychodni Medical-Magnus, zwłaszcza dr Krochmalskiemu i dr Magnuszewskiemu, którzy uratowali mój staw przed unieruchomieniem i przed operacją. Zdziałali cuda, bo nogą w ogóle nie mogłam ruszać, a dzięki nim dziś mogę dalej oddawać się swoim pasjom, które wymagają niemałej aktywności. Przepisanymi metodami leczenia udało się im nawet zregenerować fragmenty stawu, którym nie dawano wielkich szans na to. Niemniej mimo ich fantastycznej pracy kolano jest po przejściach i każde zdjęcie USG to wykazuje. Trzeba tylko umieć je odczytać.
mocno rozwalone. Pewne zniszczone części nie do zregenerowania, a na pamiątkę po tym wydarzeniu męczę się z chondromalacją rzepki, która się posuwa:((( Niemniej w tym miejscu muszę podziękować fantastycznym lekarzom z łódzkiej przychodni Medical-Magnus, zwłaszcza dr Krochmalskiemu i dr Magnuszewskiemu, którzy uratowali mój staw przed unieruchomieniem i przed operacją. Zdziałali cuda, bo nogą w ogóle nie mogłam ruszać, a dzięki nim dziś mogę dalej oddawać się swoim pasjom, które wymagają niemałej aktywności. Przepisanymi metodami leczenia udało się im nawet zregenerować fragmenty stawu, którym nie dawano wielkich szans na to. Niemniej mimo ich fantastycznej pracy kolano jest po przejściach i każde zdjęcie USG to wykazuje. Trzeba tylko umieć je odczytać.
Przy zmianach chondromalacyjnych
jest tak, że staw kolanowy trzeba min. regularnie odżywiać. W przeciwnym razie
zużywa się szybciej i ulega zniszczeniu. Gdy zaczęłam mieć ogromne bóle,
problemy z chodzeniem po schodach oraz przy innych czynnościach, był to sygnał,
że staw woła o jedzonko. Ortopeda w Niemczech, do którego się zgłosiłam po
pomoc, mimo przekazanej mu informacji, po jakich przejściach jestem, zmian w
stanie kolanowym na żadnym z wykonanym przez siebie zdjęć USG nie dojrzał. Jego
zdaniem chrząstka była w jak najlepszym stanie (niemożliwe, bo ta się nie
regeneruje), ja zaś powinnam obwiązywać sobie kolana bandażami i po prostu
schudnąć. Zdaję sobie sprawę, że figury modelki nie posiadam, ale rozmiarów
hipopotama też nie. W Polsce mieszczę się w rozmiarówce 36/38, a w Niemczech,
gdzie jest ona zaniżona w 34/36… Wszelkie moje prośby o środki smarujące staw
ewentualnie coś innego, co stosuje się w przypadku chondromalacji uznał za
bezpodstawne i pozwolił sobie jeszcze na komentarz, jakoby lekarze w Polsce
stosowali metody leczenia z czasów kamienia łupanego. Wkurzona przyjechałam do
Polski. USG wykazało wówczas, że zmiany chondromalacyjne posunęły się o jeden
stopień i że w kolanie był już stan zapalny. 2 tygodnie pod opieką moich
cudownych polskich lekarzy i znowu mogłam skakać jak młoda kózka:) W dalszej
perspektywie rozważają operację z zastosowaniem komórek macierzystych. Bardzo
przedpotopowe metody w porównaniu do zaproponowanego przez niemieckiego lekarza
obwiązywania sobie nóg bandażami.
Ciekawym w całej historii jest
jeszcze jeden aspekt. Niezadowolona ze świadczenia ortopedy w Niemczech, a
przede wszystkim zdenerwowana faktem, że nie znając prowadzących mnie wcześniej
lekarzy w Polsce, nie zagłębiając się dokładnie w historię choroby pozwolił
sobie na bardzo arogancką uwagę pod ich adresem zdecydowałam się na
opublikowanie krytycznej oceny na jego temat na przeznaczonym do tego portalu. I
zaczęło się… Komentarz nie był obelżywy. Przywołałam po prostu wszystkie fakty, na które miałam potwierdzenie
zarówno w wynikach badań z Polski i od niego. Lekarz nie mógł znieść takiego
afrontu i zmobilizował wszystkie możliwe siły, aby zatkać mi buzię. Wygląda, że
ma więcej czasu na śledzenie swojego image’u w sieci niż dla pacjentów w
przychodni. Dodatkowo okazało się, że opublikowanie konstruktywnej krytyki na
portalu w Niemczech jest niemożliwe. Gdybym napisała, że „moim zdaniem lekarz
ten jest aroganckim dupkiem”, to ok, ale komentarz, w którym rzetelnie zdało
się relację z przebiegu choroby, leczenia i porównało wyniki jednego lekarza z
wynikami badań innych ortopedów, a w ramach dowodu na prawdziwość swoich słów
udostępniło się do wglądu wszystkie przytoczone badania jest nieakceptowalny… Nie
rozumiem takich zasad.
Gdy opowiedziałam potem tą
historię moim niemieckim znajomym, posypały się komentarze z ich strony, że w
Niemczech mówi się coraz głośniej o tym, jakoby kraj był zalany coraz większą
ilością złych ortopedów i zaczęli przytaczać swoje, równie katastrofalne
historie. Wśród osób, z którymi na ten temat rozmawiałam była doktor podologii,
która podsumowała, że niemieccy ortopedzi przepisują tylko wkładki do butów i
czekają, jak stawy się zniszczą. "Bo widzi Pani nasza medycyna jest trochę jak i system kapitalistyczny. Tutaj się nie naprawia, tutaj się wymienia."
Jedną z pierwszych rzeczy, jakie mi się w Niemczech rzuciły w oczy, to
fatalna postawa ciała u Niemców. Niby stawiają na zdrowy tryb życia. Dlatego
noszą te swoje buty do wędrówek i plecaki, a jednocześnie mają bardziej
pokrzywione kręgosłupy niż kobiety u nas noszące torebki na jednym ramieniu.
Niemcy ustawiają bardzo często nogi jak kaczki, chodzą koślawo, przygarbieni i
nikt tutaj nie interweniuje. Brak programów edukacyjnych, profilaktyki. Gdy
poruszyłam tą kwestię w rozmowie ze wspomnianą podolog, to aż krzyknęła: „Nawet
Pani, laik to widzi! Mnie ten stan rzeczy przeraża. Ze swojej strony próbujemy
robić, co można, ale to za mało. Próbowaliśmy apelować do grona ortopedów, żeby
zamiast ograniczania się do przepisywania wkładek do butów prowadzili też
edukację profilaktyczną. Nic! Nic! To wołanie na puszyczy. A naród chodzi
pokoślawiony i krzywy.”. A po chwili dodała „Na wymianie stawu można w końcu więcej
zarobić niż na zwykłym leczeniu.”. Nie wiem, jak tą wypowiedź skomentować. Jeśli
to prawda, to brak mi słów.
Historia 7
Ostatnia historia, jaką
zdecydowałam się dziś przytoczyć, wydarzyła się dwa miesiące temu. Od początku
roku babcia Najcudowniejszego Pod Słońcem Męża umierała na otwartego raka
obydwóch piersi. Tak, tak, to ta cudowna babcia, która kiedyś stwierdziła, że
jej wnuk nie mógł znaleźć lepszej żony ode mnie:) Miała 87 lat i dość silny
organizm, który długo walczył z chorobą. Ostatnie stadium raka trwało cztery
miesiące. Przez ostatnie dwa miesiące przychodziły do niej pielęgniarki, które
ją myły, zmieniały jej opatrunki, podawały lekarstwa. Wszystko wykonywały z
niezwykłą wrażliwością, ale także wszystko dokumentowały. W tym każdy z ponad
30-tu zastrzyków z morfiną. Czas podania oraz dawkę. Miała cudowną pomoc, jaką
pacjentom w takim stanie w Polsce mogę tylko życzyć. Gdy umarła, został wezwany
lekarz. Przyjechał szef szpitala w Halberstadt. Profesor, dr hab., który nie
był w stanie stwierdzić przyczyny zgonu!!! Mimo relacji pielęgniarek i całej
dokumentacji z ostatniego okresu choroby lekarz nie rozpoznał raka. Dla nas,
rodziny, oznaczało to, że wezwana została policja kryminalna, sprawa została
przekazana do sądu. Co prawda każda z włączonych w cały proceder służb dziwiła
się potem, po co się je do tego przypadku ściągnęło. Niemniej procedura jest
procedurą. Pogrzeb mógł się odbyć dopiero 3 tygodnie po śmierci babci.
Co gorsza, to nie pierwszy znany mi przypadek, gdzie niemieccy lekarze nie rozpoznali choroby nowotworowej w jej późnym stadium. Chociażby dopiero wczoraj sąsiad mi opowiedział, że lekarze już w stadium, gdy miał przerzuty nie wykryli u niego nowotworu złośliwego.
Co gorsza, to nie pierwszy znany mi przypadek, gdzie niemieccy lekarze nie rozpoznali choroby nowotworowej w jej późnym stadium. Chociażby dopiero wczoraj sąsiad mi opowiedział, że lekarze już w stadium, gdy miał przerzuty nie wykryli u niego nowotworu złośliwego.
I po takich historiach naprawdę
zadaję sobie pytanie, na ile mogę ufać tutejszej diagnostyce? Bo co mi po tym, że
przeprowadzono mi badania na jakimś super nowoczesnym sprzęcie, skoro potem
lekarze nie umieją właściwie zinterpretować ich wyników? Zdaję sobie wprawdzie sprawę, że niektóre choroby są dość wredne i nie zawsze łatwe do wykrycia, ale jakoś tak za dużo tych historii wokół mnie tutaj.
Ile to razy słyszałam w Polsce
wzdychających ludzi, jak to rzekomo dobrze leczą za granicą, a u nas to tragedia.
Takie to stękanie w myśl zasady: wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Moi drodzy
czytelnicy, nie wiem, jakie są Wasze doświadczenia z polską służbą zdrowia, ale
jeśli są one nienajlepsze, to niech pocieszy Was fakt, że sama w myśl
przytoczonej zasady, wzdychając tęsknie za lekarzami w Polsce, dokupiłam do
mojego fajowego ubezpieczenia zdrowotnego (o którym mogliście przeczytać w
ostatnim poście) opcję umożliwiającą mi poddanie się dowolnemu leczeniu w
innych krajach niż Niemcy. Jednym słowem płacę dodatkowo, żeby mieć dostęp do
tego, co Wam oferuje NFZ, a wszystko po to, abym mogła leczyć się u
polskich lekarzy, bo do niemieckich najzwyczajniej w świecie nie mam zaufania.
Osobiście uważam, że lekarze w
Polsce są niedoceniani i niewynagradzani adekwatnie do swoich umiejętności.
Medycyna to naprawdę ciężki kierunek, a na barkach lekarza ciąży niezwykle duża
odpowiedzialność. Kiedy porównuję pensje polskich lekarzy oraz warunki pracy z
tymi ich mniej wykwalifikowanych kolegów w Niemczech, to wydaje mi się to po
prostu niesprawiedliwe. A Polska potrzebuje dobrych lekarzy. Jesteśmy
społeczeństwem starzejącym się, więc doceńmy tych ludzi, którzy zostali i nas
leczą, mimo że za Odrą mogliby zarabiać krocie. Poślijmy im miły uśmiech,
podziękowanie. Takie gesty dają poczucie, że jest się na właściwym miejscu, że
własna praca ma sens i jest doceniana.
A tak na marginesie, to może
Polska i Niemcy zamiast zajmować się pierdołami mogłyby pomyśleć o jakiejś unii
zdrowotnej: wyposażenie niemieckich poradni + polscy lekarze = układ
idelany!
Ogromnie dziękuję Ci za przedostatni akapit. Praca polskiego lekarza nie jest łatwa. Tym bardziej cieszę się, że zamiast wszechobecnych obelg i narzekań kierowanych w kierunku polskich lekarzy odnalazłam u Ciebie dobre słowo:)
OdpowiedzUsuńWłaśnie dlatego postanowiłam napisać ten post. Denerwują mnie wieczne narzekania na naszą służbę zdrowia i naiwne oglądanie się na Zachód, jakoby tam wszystko funkcjonowało lepiej. Toteż ogłaszam wszem i wobec, że tak wcale nie jest. Gdy pytam się w Polsce niezadowolonych pacjentów, jakie doświadczenia za granicą zebrali, to okazuje się najczęściej, że wcale tam nie żyli. Informacje czerpią ze źródła "jedna pani drugiej pani", czyli wg zasady "wszędzie lepiej, gdzie nas nie ma". A tak różowo w Niemczech wcale nie ma. Przygody przyjaciela mieszkającego w UK jeżą jeszcze bardziej włos na głowie. Mamy w Polsce naprawdę nieźle wykwalifikowanych ludzi, ale zamiast ich docenić, to się na nich psy wiesza. Uważam to za nie fair. W moim pojęciu polscy pacjenci nie są świadomi tego, jaki standard im NFZ oferuje. Oczywiście nie jest idealnie, mogłoby być lepiej, kolejki są długie. Na Zachodzie mają te same problemy i do tego jeszcze gorzej wykwalifikowanych lekarzy.
Usuń