Pozdrowienia od NAjcudowniejszego Pod Słońcem Męża |
Nie jestem na pierwszej linii frontu, więc nie mogę się wypowiedzieć jak obecny
stan rzeczy przedstawia się z pozycji lekarza (niemniej tak rozpaczliwych
głosów o braku odzieży ochronnej nie dochodzą nas z niemieckich mediów jak to
ma miejsce w relacjach dotyczących Polski). Mogę co najwyżej przybliżyć życie w czasach
epidemii w Niemczech z perspektywy zwykłego zjadacza chleba jako tako świadomego politycznie.
Jeśli czytaliście moje posty regularnie, to wielu z Was zauważyło, że
niejednokrotnie byłam dość krytyczna w ocenie niemieckich realiów. Nie wynika
to z faktu, że marudzenie jest jakimś moim hobby. Mam po prostu tę irytującą
cechę, że jak już widzę jakiś problem społeczny, to muszę wsadzić w niego
palec. Od dłuższego czasu jako temat kolejnego postu nasuwała mi się uporczywie
analiza tutejszego systemu demokratycznego, w którym to Niemcy nie spełniają
swoich własnych standardów. Jednym słowem znowu marudzenie i utyskiwanie, więc pomysł
jego napisania odsuwałam ciągle w czasie. Aż przekornie mówiąc zdarzył się cud:
epidemia. Po raz pierwszy poczułam, że żyję naprawdę w państwie demokratycznym.
A nastąpiło to 22.03.2020, kiedy Angela Merkel ogłosiła listę obostrzeń dla mieszkańców
Niemiec w związku panującą epidemią.
Do ostatniej czekaliśmy wszyscy w napięciu: „Ausgangssperre” (zakaz
wychodzenia z domu), czy też nie. Widmo takiego obostrzenia wydawało nam się
przerażające. Niewychodzenie z domu w konsekwencji własnej decyzji, czyni
wielką różnicę w porównaniu do nakazu siedzenia w czterech ścianach jak w
jakimś więzieniu. Zrozumienie tego było zawsze słabym punktem wszelkich
reżimów. Jeśli czegoś komuś się zakazuje, to tym bardziej dana osoba cierpii
psychicznie z powodu narzuconego mu obostrzenia i tym bardziej ją nęci, by
jednak wyściubić nos poza postawiony jej mur. Ja, która od lat stawiałam w
organizacji swojego życia na wolność dostawałam spazmów na samą wizję
„Ausgangssperre”. Nawet Najcudowniejszy Pod Słońcem Mąż, który ma dla mnie tony
zrozumienia powoli zaczął tracić cierpliwość na moje histeryczne wybuchy. Wizja zakazu wychodzenia z domu wisiała nad
nami głównie dzięki młodym ludziom i części obcokrajowców ze swoją niezwykle
„grupową mentalnością”. Pierwsze przemówienie matki narodu nie dało do końca
oczekiwanych efektów. Mimo, że było niezwykle przemyślane, nie wszyscy jednak
chyba je zrozumieli. Szczególnie dobrze było to widać po przemowach kolejnych
głów państwa kopiujących retorykę kanclerz Niemiec. Najwidoczniej nie mają tak
dobrych doradców jak moja druga połówka. Użyte przez Merkel porównanie do największego
kryzysu od czasów II wojny światowej wzbudziło w pierwszej chwili i moją
irytację. Już i tak dość paniki rozsiano wokół nowego patogenu, to po co wspierać
ten trend jeszcze takimi patetycznymi słowami?! Dopiero Najcudowniejszy Pod
Słońcem Mąż wyłożył mi, jak bardzo to stwierdzenie było wyważone. Merkel
zwracała się do całego narodu: do Niemców na Wschodzie i Zachodzie. Ich
ostatnim wspólnym ciężkim doświadczeniem była wojna. Potem przychodziły
przeróżne, ciężkie kryzysy, ale wpisują się one w historię albo NRD, albo RFN.
W obliczu nowego zagrożenia kanclerz Niemiec odwołała się do doświadczenia
będącym wspólnym dla zjednoczonego narodu. Po
prostu prosiła obywateli swojego kraju o solidarność. To, co po tej przemowie zaczęło się na arenie
międzynarodowej, to bezmyślny konkurs na hasło wojenne 2020. Wróćmy jednak na
podwórko niemieckie.
Mimo tego dość genialnego, jak ostatecznie muszę przyznać, przemówienia nie
trafiło ono do wszystkich. Przede wszystkim do tych, którzy historię
zamieszkiwanego przez nich kraju znają dość słabo: młodzieży i części
obcokrajowców. Druga rzecz, że w pierwszej chwili ciężko było też wyjaśnić młodemu
pokoleniu, które od lat dorasta w rzeczywistości z rozbuchaną aurą świętości
wokół jednostki i jej życzeniami, bez wypracowanych pewnych zasad życia w
kolektywie, że nagle musi pisać „ja” z małej litery i przystać na ograniczenie
swojej wolności. Podczas gdy grupy wiekowe od ok. 35+ dostosowały się dość
szybko do próśb matki narodu, to młodsi powołując się niejako na swój
indywidualizm jej apel zignorowali. Pojawiło się zatem przerażające widmo
„Ausgangssperre”.
Niemieckie miasta w czasach epidemii. Niby są ludzie, ale trzymamy się od siebie na dystans. |
Podczas obrad nad wprowadzeniem nowych obostrzeń doszło do konfliktów i
ostrej wymiany zdań między
przedstawicielami poszczególnych krajów związkowych. Część chciała
wprowadzenia tego zakazu, inni
opowiadali się dodatkowo za wysokimi karami pieniężnymi za nieprzestrzeganie nowych
regulacji. Równolegle toczyły się dyskusje, także w sferze publicznej, w jakim
stopniu można ograniczyć swobody obywatelskie w państwie demokratycznym nawet w
obliczu epidemiologicznego zagrożenia. Ostatecznie po huśtawce emocjonalnej postawiono
dać obywatelom jeszcze jedną szansę na pójście po zdrowy rozsądek do głowy i tym
razem nawet u indywidualistów zatrybiło. Zupełnie inaczej siedzi się w domu,
kiedy mam poczucie, że w każdej chwili mogę z niego wyjść i nie zostanę zaraz
wylegitymowana przez policjanta. Jednak to przede wszystkim śledzenie całej szarpaniny
o pozostawienie obywatelom względnej swobody dało mi poczucie, że w Niemczech
nawet będąc częścią masy państwo liczy
się ze mną jako jednostką. Po raz pierwszy poczułam się tu naprawdę jak w domu
i ostatecznie po pierwszej frustracji, że nie udało mi się przed 15.03 dojechać
do Polski, cieszę się, że pozostałam w kraju, w którym pozostawiono mi moją wolność.
Po lutowych niżach i huraganach nakaz przebywania w domach podczas tak
pięknej pogody wydaje się być barbarzyńskim przestępstwem, a trzeba tu dodać,
że Niemcy to naród kochający naturę. Doceniliśmy ją jeszcze bardziej, gdy stała
się jedynym możliwym miejscem spędzenia wolnego czasu. Korzystamy zatem z tego
przywileju pełną piersią. Chodzimy na piknikowe śniadanka nad pobliskie jezioro,
urządzamy sobie rowerowe wycieczki, spacerujemy, albo wygrzewamy się w słońcu
na staromiejskim rynku. I jakoś to funkcjonuje. Choć na pierwszy rzut oka w
niektórych miejscach zdaje się widzieć tłumy, to po paru sekundach łatwo się
zorientować, że ludzie pilnują, by nie przekroczyć zasad dystansu społecznego.
Pojedyńcze osoby, pary i rodziny mijają się szybko w odległości kilku metrów. Jogging
i jazda na rowerze to dwie najpopularniejsze formy uprawiania sportu obecnie. Trzymamy się
od siebie z dala, ale nie wariujemy. Bez jakiś chorych komunikatów z radiowozów
rodem ze stanu wojennego, dronów na niebie, legitymowania babć idących z apteki
i barykadowania wstępów do parków i lasów Niemcy w ciągu ok. dwóch tygodni dość mocno wyhamowali wirusa z poziomu 2.6 na 1 (liczba
zarażonych osób przez zainfekowanego).
Na początku i w Polsce, i w Niemczech były problemy z
dyscypliną, ale potem ludzie zaczęli się stosować, to czemu mają służyć te
kolejne zakazy w naszym kraju? Chyba tylko dla wprowadzenia dramaturgii i
pokazania bicepsów, jak to rząd troszczy się o społeczeństwo. Nasi zachodni
sąsiedzi mimo o wiele wyższej liczby zainfekowanych pozostawili swoim
mieszkańcom namiastkę normalności, co jest niezwykle istotne jeśli dba się o
zdrowie i stan psychiczny swoich obywateli. Badania psychologiczne po
epidemiach SARS i MERS w krajach azjatyckich wykazały, że zamknięcia na
kwarantannę bardzo niekorzystnie odbijało się na psychice osób jej poddanych.
Na podstawie otrzymanych rezultatów opracowano zalecenia, by zamknięcie ludzi w domach stosować tylko w
przypadkach naprawdę koniecznych i na możliwie krótki czas. W Niemczech
politycy zdają się o tym wiedzieć i spróbowali z jak największą korzyścią dla
ogółu społeczeństwa wyważyć swoje decyzje. Mimo tego wprowadzone przez rządząych
restrykcje znalazły się w ostrym ogniu krytyki niektórych grup społecznych.
Artyści, w których zastój na rynku uderzył wyjątkowo mocno urządzili w Berlinie
protest przeciwko niezgodnemu z konstytucją łamaniu swobód obywatelskich. To pierwszy
temat jednej z wielu dyskusji społecznych jaka właśnie zaczyna się w Niemczech.
Dochodzące mnie wieści z Polski utwierdzają mnie w przekonaniu, że rządzący
postanowili urządzić sobie cyrk, a społeczeństwo ma im zatańczyć na scenie jak
tresowane zwierzęta. Osobiście nie chciałabym być traktowana w ten sposób i przykro
mi, kiedy czytam co rusz to nowe wiadomości w polskich mediach o mandatach nienormalnej
wysokości za samotny spacer, zakazach wejścia do lasu dla zmaltretowanych
sytuacją ludzi, żeby mogli złapać na łonie natury równowagę psychiczną. To
ostatnie obostrzenie ma służyć chyba tylko temu, by myśliwym nikt nie przeszkadzał
w wybijaniu zwierzyny. Jednocześnie odpowiadam już na pytanie części z Was:
tak, właśnie przeczytałam wyniki badań finskich naukowców, wg których mam
szansę zarazić się po wejściu w „chmurę” po osobie zakażonej. Tylko jak wysokie
jest ryzyko tego? Spójrzmy na statystyki z innej perspektywy niż to robią media,
bo właśnie ono doprowadzi nas do niezwykle interesującego
dyskursu, jaki właśnie rodzi się powoli w niemieckiej przestrzeni publicznej.
Na dzień 06.04.2020 u zachodniego sąsiada Polski stwierdzono
100123 potwierdzonych przypadków
zainfekowania koronawirusem. (To są te liczby, na które część polskich
znajomych reaguje zdaniem, od którego zaczęłam mojego poprzedniego posta). Jeśli
pomnożyć tę liczbę przez pięć, to można założyć, że ok. 0,6% osób w Niemczech
jest nosicielami nowego patogenu. (W Polsce liczby te wyglądają jeszcze lepiej.
Pomnożona pięciokrotnie liczba 4413 zainfekowanych czyni ok. 0,054% całego społeczeństwa.) Biorąc pod uwagę, że
81% chorych przechodzi zakażenie koronawirusem łagodnie zaczynają się rodzić
pytania dlaczego zatem ponad 99% społeczeństwa poddawana jest tak silnym
restrykcjom, które właśnie łamią życiorysy setkom tysięcy ludzi? Formułując
pytanie dokładniej: z jakiej racji w imię ratowania jednych poświęca się
zdrowie, czasami może nawet życie, a na koniec egzystencje milionów drugich?
Na rowerku przez centrum Brunszwika, 04.04.2020 |
Doszliśmy do klasycznego dylematu filozoficznego, na
który nie ma gotowej odpowiedzi. Już zdarzyło
mi się wejść na te ścieżki na łamach mojego bloga. Zainteresowanych odsyłam do
mojego posta: https://sbundowani.blogspot.com/2016/10/1-godnosc-czowieka-jest-nienaruszalna.html
Znamy już dobrze wykres ilustrujący rozwój epidemii
w stosunku do możliwości służby zdrowia. To właśnie jej niedofinansowanie
stanowi główną przyczynę obecnego stanu rzeczy. Lata oszczędzania na niej
mszczą się teraz w wyjątkowo brutalny sposób w każdym państwie dotkniętym
epidemią. Od lat zarządzano tym sektorem na poziomie możliwie najniższych
wydatków. Także w Niemczech. Jeszcze w zeszłym roku różne reportaże poruszały
problem minimalnej liczby pracowników medycznych zatrudnionych w tutejszej służbie
zdrowia. Największy błąd nasz zachodni sąsiad popełnił jednak 7 lat temu, gdy
Robert-Koch-Institut przygotował dla niemieckiego rządu ekspertyzę, z której
wynikało, że kraj ten nie jest przygotowany na ewentualną epidemię. Niestety
rząd zignorował zaproponowane mu zalecenia. Rozliczenie tego błędu to już
kolejny temat czekający w kolejce do społecznej debaty na czas po epidemii. Niemieccy obywatele są bowiem obecnie wściekli, że jakoś zawsze znajdują się pieniądze na produkcję broni na eksport, ale na zainwestowanie w system ratujący życie już nie. Postępowanie, które kłóci się z oficjalnie głoszoną moralnością i humanitaryzmem przez naszego zachodniego sąsiada. Podobnie na odpowiedź czeka w kolejce pytanie, dlaczego rządy UE nie opracowały wspólnej strategii walki z
ewentualną epidemią w Europie, przed którą eksperci WHO ostrzegali ich na
początku tego roku? To zarzut pod adresem każdego rządu krajów członkowskich. W
efekcie nicnieróbstwa siedzimy wszyscy w domach w Europie podzielonej znowu
granicami, a wszystko po to, by spłaszczyć linię rozwoju epidemii.
Wykres krzywej epidemii bez wprowadzenia jakichkolwiek obostrzeń (źródło: https://www.quarks.de/gesellschaft/wissenschaft/darum-ist-die-corona-pandemie-nicht-in-wenigen-wochen-vorbei/) |
Problem w tym, że musielibyśmy tak siedzieć w
domach co najmniej półtora roku, do wynalezienia szczepionki. Chyba, że pojawią
się wcześniej leki wspomagające leczenie, tak by proces ten przyspieszyć.
Ciężko nieekspertowi połapać się w natłoku
obecnych informacji i wyłuskać z niego te, które pozwalają spojrzeć na problem
z możliwie najsensowniejszej strony. I to właśnie chyba fakt, iż żyjemy w
społeczeństwie komunikacyjnym stanowi jedną z głównych przyczyn obecnego stanu
zamrożenia. Od ponad miesiąca zadaję pytania w różnych kręgach, dlaczego nie
zadbano o nas tak w 2009 podczas epidemii świńskiej grypy i nikt nie umiał mi
udzielić konstruktywnej odpowiedzi. Przy okazji tych rozmów odkryłam, że byłam
otoczona przez wirus A/H1N1. Nagle okazało się, że kilka osób z mojego otoczenia przeszło
świńską grypę w czasie epidemii. Na marginesie mówiąc, kilka osób było już
jedną nogą po tamtej stronie. Matka jednej ze znajomych umarła wówczas w wyniku
infekcji nowym patogenem, a ja kręciłam się w przestrzeni publicznej, w której
szalał nowy wirus. Nikt nas w domach wówczas nie zamykał. Funkcjonowaliśmy dość
normalnie choć transmisja wirusa była ponoć tak wysoka, iż WHO w którymś
momencie stwierdziła, że nie ma sensu liczyć kolejnych przypadków zachorowań.
Liczby te są zatem nie do końca znane. W wywiadach z lekarzami z tamtego okresu
wyczytałam, że śmiertelność tamtego wirusa dochodziła do 35%. Zatem jeśli nawet
jego transmisyjność była niższa niż COVID-19, to i tak groziła nam wysoka
liczba zgonów. Dlaczego zatem świat wówczas nie stanął tak jak teraz? Osobiście
przychylam się do zdania głosów z niemieckich kręgów akademickich, że jednym z
powodów może być dzisiejszy dostęp do informacji, jakiego nie mieliśmy jeszcze w 2009. Newsy, fake
newsy, memy i inne porady dobrych cioć o piciu wody o temperaturze 26C
rozchodzą się szybciej niż koronawirus. Chiny pozamykały swoich obywateli?
Trochę głupio byłoby obrać inne metody. Demokracji nie przystoi, na koniec
będzie się nazywało, że reżim bardziej dba o swoich obywateli niż nasz krąg kulturowy.
Od rządu w końcu oczekuje się stosownych działań. Idzie się zatem tą samą
ścieżką co poprzednicy. Do końca się nie da tego modelu skopiować 1:1, to
wprowadza się go po małym dopasowaniu. Jeśli jest w tej teorii jakś racja, to
nie koronawirus, a my sami położyliśmy świat jaki znamy na łopatki.
Czytając bowiem na forach komentarze części osób, dochodzę
do wniosku, że zbieramy żniwo nieumiejętności czytania ze zrozumeniem, analizy aktów,
statystyk i ogólnie korzystania z nowoczesnych mediów. Wywołana panika sparaliżowała
nas wszystkich. Nie chcę twierdzić, że ja nie mam z tym problemów, wydaje mi
się jednak, że wielu z nas błędnie patrzy na publikowane w mediach liczby. Poczynając
od porównywania statystyk różnych krajów. Liczba 100123 w porównaniu do 4413
wygląda zatrważająco. Należy przy tym jednak pamiętać, że w Niemczech mamy 83
mln ludzi, a nie 38,5 mln i wykonuje się tutaj 500.000 testów tygodniowo, a nie
ok, 42.000. istotna jest też sytuacja demograficzna. W Niemczech ludzie żyją
przeciętnie o ok. 10 lat dłużej niż w
Polsce, co odbija się na statystykach, skoro starsi stanowią jedną z głównych
grup zagrożenia.
Wypowiedź Angeli Merkel o tym, że ok. 70% społeczeństwa
się zarazi oceniam osobiście na tyle nieodpowiedzialną, jako że wpisała się w
trend nakręcania paniki. Problem w tym, że ona podzieliła się tymi danymi ze
społeczeństwem jako naukowiec, a przeciętny zjadacz chleba tego poziomu
refleksji najzwyczajniej w świecie nie ma. 70% to wynik, jaki osiągnęlibyśmy,
gdyby nie podjęto żadnych obostrzeń w zastopowaniu transmisji wirusa. Dane te
bazują na przedłożonej kanclerz Niemiec ekspertyzie. Taki odsetek społeczeństwa
musi się bowiem zarazić, aby osiągnąć odporność stadną. Daje to nam nowe
spojrzenie na obecną sytuację. Wygląda, że obecny rząd w Polsce urządzając
sobie z epidemii niejako kampanię wyborczą
postawił na szafowanie liczbami. A im
one niższe, tym lepiej to wygląda. Zwłaszcza dla naszego społeczeństwa, którego narodową fobią jest lęk przed wirusem jakiejkolwiek maści. (do tej naszej cechy odniosłam się z humorem w moim poprzednim poście: https://sbundowani.blogspot.com/2020/04/zycie-z-koronawirusem-w-niemczech-cz1.html).
Fakt, że polscy eksperci medyczni mieli też
wywierać presję na rządzących, aby wprowadzili oni w miarę od początku możliwie
restrykcyjne obostrzenia, by maksymalnie spłaszczyć linię rozwoju epidemii. Nie
zamierzam tego pomysłu kwestionować, bo znają oni lepiej realia polskiej służby
zdrowia niż ja. Daje to jednak sporo do myślenia, jak słaby musi być nas
system, skoro Polska ten maraton koronawirusowy musi pokonać aż w tak wolnym
tempie. Czy nie warto było jednak posłuchać postulatów lekarzy kilka lat temu
niż okupywać nasze braki teraz aż tak wysoką ceną zawalenia się gospodarki? O
czym się w Polsce jednak w ogóle nie mówi, to na jakim poziomie kształtowała
się śmiertelność w poprzednich latach. Niebranie tej liczby pod uwagę stanowi zakłamywanie
rzeczywistości. Jak zauważył jeden z głównych wirusologów Niemiec, Christian
Drosten, w kraju tym rocznie umiera ok. 850.000 ludzi, a ich profil wiekowy
odpowiada profilowi wiekowemu ofiar koronawirusa. Zakładając śmiertelność
wirusa na poziomie 1%, bo o takiej zaczynają mówić już różni eksperci
uwzględniając w obliczeniach przypadki niewykryte, zarazić musiałoby się ok. 56
mln osób, aby zastopować rozprzestrzenianie się koronawirusa, a liczba ofiar
śmiertelnych wyniosłaby 560.000. Rzecz w tym, by rozłożyć ten proces na taki
czas, by odsetek ofiar koronawirusa wpisał się w normalne statystyki
śmiertelności. Jednym słowem, spora część tych ludzi umarłaby jeśli nie na
koronawirusa, to na coś innego. Jak szokująco taka wypowiedź nie brzmi dla
laików, to de facto obrazuje jeden z stałych elementów naszego życia. Istnieją
na świecie wirusy, z którym przynajmniej raz w życiu prawie każdy człowiek się
zetknie, jak to wyłuszczył nam szef izby lekarskiej Andreas Gassen. Z biologii
zawsze byłam nogą, ale podejrzewam, że ogłosił nam fenomen niedotyczący tylko i
wyłącznie Niemców. Jedziemy zatem wszyscy na jednym wozie, byle do szczepionki.
Drosten nie sądzi, by takowa pojawiła się przed latem przyszłego roku. Podsumowując:
zamiast nas trzymać jak szczury w klatkach, a potem wypuścić już na terenie
państwa totalitarnego ze zrujnowaną egzystencją materialną, poszarpaną psychiką
i brakiem jakiejkolwiek odporności
stadnej, przygotowuje się nas psychicznie na scenariusz zarażenia, a służbę
zdrowia do udzielenia nam w takiej sytuacji możliwie jak najlepszej pomocy. Oczywiście
zawsze może zdarzyć się cud i naukowcy dokonają szybciej przełomu w badaniach
nad lekarstwami, zwłaszcza, że wg niktórych informacji najnowszy koronawirus mutując staje się coraz słabszy. Wówczas Polska będzie wygrana pod względem liczby zachorowań na
COVID-19, za to kompletnie przegrana pod względem ustroju politycznego i
sytuacji gospodarczej, jeśli obecnej władzy uda się dopiąć utrzymania kompletnej
władzy, co ich obenie bardziej zajmuje niż setki tysięcy złamanych życiorysów
własnych obywateli. Może jednak się też przeliczyć ze swoją kalkulacją i
przesunąć tylko wybuch epidemii na później. Byłoby to kolejną tragedią dla
naszego kraju. Przy jednym z największych odsetków zakażonych wśród personelu medycznego w
krajach UE wajcha łatwo nam może wypaść z rąk.
Wykres ilustrujący przesunięcie wybuchu epidemii w czasie |
Co zatem chce osiągnąć polski rząd przywołując do
życia na ulicach polskich miast scenki rodem z filmu o krajach totalitarnych? Im
dłuższy maraton na pokonanie tej epidemii państwo wybrało, tym bardziej powinno
zapewnić swoim obywatelom równowagę
psychiczną. Nie kwestionuję wprowadzanych w Polsce obostrzeń, ale robienie z nich przedstawienia. Obecne działania, mandaty wysokości 12.000 PLN temu nie
służą. Służą zupełnie czemu innemu: ZASTRASZENIU. Z drugiej strony, gdzieś trzeba zbierać kasę na pomoc bankrutującym firmom...
Zagraniczne media postawiły jednak tezę, czy to nie jest test, jak bardzo
polskie społeczeństwo da się wcisnąć pod bucior obecnej władzy i wygląda, że duch oporu obumarł w nas wraz z rokiem 1989. Wygrał lęk przed wirusami wszelkiej maści. Wielce możliwe, że wielu z nas już przeszło zarażenie COVID-19. W Niemczech przeprowadzono dopiero co test w jednej gminie, gdzie poddano badaniom wszystkich jej mieszkańców. Okazało się, że 15% z nich ma już zakażenie za sobą, a ich stan zdrowia nie wywołał w nich nawet najmniejszych podejrzeń. Codziennie z nagłówków polskich wiadomości witają nas wytłuszczone cyfry nowowykrytach zakażeń. Szkoda, że równie wytłuszczonym drukiem nie podaje się liczby wyleczonych (w przypadku Niemiec to prawie połowa oficjalnych przypadków). Nie lekceważąc problemu nie demonizuje się go tutaj. Wszyscy są też świadomi, że po prostu trzeba się jakoś odnaleźć w nowej rzeczywistości. Przyjdzie nam żyć jakoś z tym wirusem, a po epidemii miliony będą też musiały włożyć coś do garnka.
W Niemczech spodziewamy się poluzowania obecnych
obostrzeń po 20.04. Tzn. zawody, które nie chodzą teraz do pracy wrócą do biur, przynajmniej ich część, mówi się o częściowym otwarciu szkół. Wielce możliwe, że tutejszy rząd zdecyduje się na model „huśtawki”,
aby równolegle wypracowywać odporność stadną, nie pognębić całkowicie
gospodarki (w końcu tj już napisałam coś trzeba po tej całej epidemii jeść) i jednocześnie dać
służbie zdrowia w jej obecnym stanie jak najlepsze możliwości do ratowania kolejnych ciężkich przypadków. Jeśli faktycznie taki model zostanie wprowadzony oznacza to, że
czekają nas miesiące przestoju jak teraz, gdy słupki zachorowań idą w dół i
powrotu do codzienności, by słupki poszły w górę i tak w kółko.
Jeden ze zbilansowanych modeli walki z nowym patogenem podczas epidemii |
Odpowiedzią państwa na zarzuty poświęcania życiorysów jednych, by ratować drugich jest przynajmniej w sferze ekonomicznej wielka pomoc finansowa,
która nawet w tutejszych realich jest bazuką. Od lat dyskutowano w Niemczech o
tzw. „schwarzes Null”, czyli by wyprowadzić budżet z zera, na które nasi zachodni sąsiedzi w swoim budżecie wychodzili, i zasięgnąć dozwolonej pożyczki na dalsze rozdanie jej np. jako pomoc socjalna. W przeciwieństwie
do obecnego rządu w Polsce uprawiającego w ostatnich latach radośnie politykę rozdawnictwa nie
zdecydowano się na ten krok, za co wszyscy teraz błogosławią obecny rząd. Gdy naprawdę trzeba NIemcy mogły zadłużyć się na 195 mld EUR, by wrzucić pod respirator ekonomiczny mieszkańców swojego kraju. Malutkie
firmy już teraz mają wypłacane zapomogi od 9000 EUR w zwyż. To nie wszystko. Zadbano
finansowo o artystów, a nawet o organizacje użytku społecznego, tak jak nasze
polsko-niemieckie stowarzyszenia rozumiejąc,
że obecna sytuacja storpedowała część ich projektów. Oczywiście jestem świadoma
tego, że Niemcy to o wiele bogatszy kraj niż Polska, ale zwłaszcza w tej
sytuacji powinniśmy jako Polacy zadbać o praworządność w naszym kraju. W polskich mediach nie donosi się zbytnio o tym, że Turcja i
Węgry już wykorzystały epidemię do ustanowienia dyktatur.
Polacy mają ostatni dzwonek, żeby zdecydować, czy chcą dalej siedzieć zastraszeni wirusem w domach i obudzić się kiedyś w dyktaturze, czy zawalczyć o wolny kraj, który w UE miałby szansę na szybsze stanięcie na nogi po obecnym kryzysie. UE przeznacza dla
swoich krajów członkowskich 2,8 bilionów pomocy finansowej. Zapomnijcie, że coś
z tego zobaczycie, jeśli dokona się u nas przewrót stanu, jaki obecny rząd prąc za wszelką cenę do wyborów prezydenckich planuje. Jakoś nie za bardzo
wierzę, by PIS miał dobry pomysł i środki, jak samemu wygrzebać się z zapaści, w jaką
wpadliśmy. Piszę w 1 os. l.mn., bo ciągle za moją ojczyznę postrzegam Polskę i jej los leży mi na sercu. Razem z Wami też tracę obecnie pracę na polskim rynku pracy.
Nie złamali nas naziści, nie złamali komuniści. Złamie nas brak racjonalizmu, jaki w obecnej sytuacji reprezentują Niemcy. Hejt przedstawicieli naszego społeczeństwa jaki widzę na forach
i z jakim sama się spotkałam, jeśli już się podda w wątpliwość sensowność obecnych obostrzeń w Polsce (np. zakaz
wyjścia na spacer do lasu, co tutejsi lekarze traktują jako wsparcie systemu odpornościowego) jest momentami porażający. Ten wielki lęk przed zarażeniem paraliżuje nasze społeczeństwo i robi z niego wręcz bezwolne kukły, a
wygląda, że to nie kwestia „czy”, tylko „kiedy”. Nam wszystkim oczywiście życzę, by jednak skończyło
się na „czy”, psychicznie nastawiam się na „kiedy”. Dla tych
wszystkich, którym się cisną na usta: "Poczekaj głupia, jak
zachorujesz", odpowiadam: "Liczę się z tą myślą, bo racjonalnie
podchodząc do tematu, w którymś momencie i mnie spotka koronawirus, czy
to będąc w Polsce, czy w Niemczech. Jeśli miałabym powiększyć liczby
zmarłych, to chciałabym zostawić po sobie przyszłym pokoleniom wolną Polskę."
Pozdrowienia z kwarantanny narodowej w Niemczech. Wycieczka na obrzeże gór 05.04.2020 |
Bardzo rzetelne podejście do tematu �� i przepiękna sukienka ��
OdpowiedzUsuńDziękuję:)
UsuńJa już nie zgłębiam tematu koronawirusa, to nie tak że nie chcę być świadoma, bo jestem zagrożeń jakie za tym idą,a ale bawi mnie i zarazem przeraża milion teorii spiskowych na jego temat i tego co robią rządy, wydaje mi się że skoro mamy tak niski spread koronawirusa w Polsce to działania te jednak należy traktować jako udane! Oczywiście głupotą jest rozdawanie mandatów na prawo i lewo, kiedy to nie jest do końća konieczne.Życze nam bysmy wszyscy jak najszybciej wrócili do normalnosci ja juz wariuje od pracy z domu,ale mus to mus
OdpowiedzUsuńWielokulturowość mieszkańców Niemiec oraz fakt, że Niemcy sporo podróżują predystynuje, by infekcje koronawirusem były tutaj bardziej powszechne, niemniej wcale bym tak się nie przywiązywała do liczb oficjalnie podawanych. Akurat trafiłam też na ciekawy tekst, w którym lekarz przeprowadził chyba dość sensowną analizę wyników obecnych zakażeń i nie wygląda to wcale tak kolorowo dla Polski. Podaję linka:https://lekarski.blog.polityka.pl/2020/04/17/covid-19-w-polsce-pis-oficjalnie-oglasza-mowimy-ze-robimy-wystarczajaco-duzo-testow-ale-klamiemy-i-mozemy-sami-to-udowodnic-czyli-co-ma-wirus-do-biznesu/?fbclid=IwAR3fRb2sm-sFi7A8pPxXnuir6FMjd4jvyJ2X2t0gqI9vdKI__kWeDa3ZDF0#respond
UsuńSzczerze mnie przeraża perspektywa tego co może się jeszcze wydarzyć
OdpowiedzUsuńMnie pociesza, że nie mamy tu do czynienia z ebola.
OdpowiedzUsuńwidać, ze każdy kraj boryka się z podobnymi problemami. Mnie ratuje podwórko, ale osoby zamknięte w domach po tak długim czasie na pewno czują duże frustracje
OdpowiedzUsuńW Niemczech ostatnio podsumowano, że do pierwszej dziesiątki wypowiedzi, jakich ludzie nie wyobrażali sobie przed epidemią, zakwalifikowało się zdanie: "Mamy czadowy rząd, bo pozwala nam chodzić do parku i do lasu.":)))
Usuń